środa, 24 sierpnia 2011

Kinatay, reż. Brillante Mendoza (2009)


Film Brillante Mendozy nie został zbyt dobrze przyjęty przez międzynarodową krytykę. A w każdym razie nie w pierwszej chwili. Pamiętam relacje po premierowym pokazie "Kinatay" na festiwalu w Cannes w 2009, w których – niemal bez wyjątku – pisano o nim źle lub bardzo źle, co mimo wszystko nie przeszkodziło ówczesnemu jury nagrodzić Filipińczyka nagrodą za najlepszą reżyserię. W moim odczuciu - w pełni zasłużenie. "Kinatay" to pod każdym względem znakomity, realizacyjnie perfekcyjny film (zwracają uwagę zwłaszcza brawurowo poprowadzone sceny rozgrywające się w czasie rzeczywistym), ale też film bezlitosny. Bardzo realistyczna opowieść o makabrycznej zbrodni popełnionej (m.in.) przez skorumpowanych policjantów - pracujących dla mafii ściągające haracze - na zadłużonej u tych ostatnich prostytutce. Podobnych historii – tych wspólnie opatrzonych, chcąc nie chcą atrakcyjnym, ostrzeżeniem 'uwaga wstrząsające' - powstało w ostatnich latach wiele i pod tym względem, jak zawsze, łatwo o te najbardziej znudzone krytyczne oręże. Film Mendozy jest jednak tak konsekwentny, autentyczny w swoim niełatwym zaangażowaniu, że zarzuty "to już było, my to wiemy" brzmią w jego kontekście już nie tylko banalnie, ale wręcz niestosownie, choć jednocześnie w jakimś paradoksalnym, przewrotnym sensie wydają się one dopełniać brutalną wymowę całości. Podobnie jak w zrealizowanym w tym samym roku kolejnym dziele Mendozy "Babci" (Lola) tematem jest tu tyleż zbrodnia sama w sobie, co jej relacje z rzeczywistością (światem), w którym ma miejsce: w obu przypadkach bardzo rożnie motywowana bezradność i obojętność tego drugiego. Kluczem do "Kinatay" jest postać głównego bohatera, młodego studenta kryminologii, będącego mimowolnym świadkiem i uczestnikiem przedstawionych wydarzeń. Z jego perspektywy opowiedziana jest cała historia, jego spojrzenie, a ostatecznie również bierność stają się na czas seansu doświadczeniem oglądającego. I jest w tym coś więcej niż po prostu identyfikacja widza z bohaterem; jest, obecna w niemal każdym aspekcie filmu - fakt, że nie pierwsza taka i nie ostatnia - próba przekroczenia, zniesienia dystansu wpisanego w odbiór, zwłaszcza tego niewygodnego kina: zaproszenie do bycia świadkiem podróży do piekła i z powrotem. Przy czym piekło, które portretuje Mendoza ani na chwilę nie oddala się od pozostającej tuż obok niego "normalnej" codzienności, a jedno i drugie są rzeczywistością tak samo realną (i normalną) jak ta po drugiej stronie ekranu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz