Film Brillante Mendozy nie został zbyt dobrze przyjęty przez międzynarodową krytykę. A w każdym razie nie w pierwszej chwili. Pamiętam relacje po premierowym pokazie "Kinatay" na festiwalu w Cannes w 2009, w których – niemal bez wyjątku – pisano o nim źle lub bardzo źle, co mimo wszystko nie przeszkodziło ówczesnemu jury nagrodzić Filipińczyka nagrodą za najlepszą reżyserię. W moim odczuciu - w pełni zasłużenie. "Kinatay" to pod każdym względem znakomity, realizacyjnie perfekcyjny film (zwracają uwagę zwłaszcza brawurowo poprowadzone sceny rozgrywające się w czasie rzeczywistym), ale też film bezlitosny. Bardzo realistyczna opowieść o makabrycznej zbrodni popełnionej (m.in.) przez skorumpowanych policjantów - pracujących dla mafii ściągające haracze - na zadłużonej u tych ostatnich prostytutce. Podobnych historii – tych wspólnie opatrzonych, chcąc nie chcą atrakcyjnym, ostrzeżeniem 'uwaga wstrząsające' - powstało w ostatnich latach wiele i pod tym względem, jak zawsze, łatwo o te najbardziej znudzone krytyczne oręże. Film Mendozy jest jednak tak konsekwentny, autentyczny w swoim niełatwym zaangażowaniu, że zarzuty "to już było, my to wiemy" brzmią w jego kontekście już nie tylko banalnie, ale wręcz niestosownie, choć jednocześnie w jakimś paradoksalnym, przewrotnym sensie wydają się one dopełniać brutalną wymowę całości. Podobnie jak w zrealizowanym w tym samym roku kolejnym dziele Mendozy "Babci" (Lola) tematem jest tu tyleż zbrodnia sama w sobie, co jej relacje z rzeczywistością (światem), w którym ma miejsce: w obu przypadkach bardzo rożnie motywowana bezradność i obojętność tego drugiego. Kluczem do "Kinatay" jest postać głównego bohatera, młodego studenta kryminologii, będącego mimowolnym świadkiem i uczestnikiem przedstawionych wydarzeń. Z jego perspektywy opowiedziana jest cała historia, jego spojrzenie, a ostatecznie również bierność stają się na czas seansu doświadczeniem oglądającego. I jest w tym coś więcej niż po prostu identyfikacja widza z bohaterem; jest, obecna w niemal każdym aspekcie filmu - fakt, że nie pierwsza taka i nie ostatnia - próba przekroczenia, zniesienia dystansu wpisanego w odbiór, zwłaszcza tego niewygodnego kina: zaproszenie do bycia świadkiem podróży do piekła i z powrotem. Przy czym piekło, które portretuje Mendoza ani na chwilę nie oddala się od pozostającej tuż obok niego "normalnej" codzienności, a jedno i drugie są rzeczywistością tak samo realną (i normalną) jak ta po drugiej stronie ekranu.
środa, 24 sierpnia 2011
Kinatay, reż. Brillante Mendoza (2009)
Film Brillante Mendozy nie został zbyt dobrze przyjęty przez międzynarodową krytykę. A w każdym razie nie w pierwszej chwili. Pamiętam relacje po premierowym pokazie "Kinatay" na festiwalu w Cannes w 2009, w których – niemal bez wyjątku – pisano o nim źle lub bardzo źle, co mimo wszystko nie przeszkodziło ówczesnemu jury nagrodzić Filipińczyka nagrodą za najlepszą reżyserię. W moim odczuciu - w pełni zasłużenie. "Kinatay" to pod każdym względem znakomity, realizacyjnie perfekcyjny film (zwracają uwagę zwłaszcza brawurowo poprowadzone sceny rozgrywające się w czasie rzeczywistym), ale też film bezlitosny. Bardzo realistyczna opowieść o makabrycznej zbrodni popełnionej (m.in.) przez skorumpowanych policjantów - pracujących dla mafii ściągające haracze - na zadłużonej u tych ostatnich prostytutce. Podobnych historii – tych wspólnie opatrzonych, chcąc nie chcą atrakcyjnym, ostrzeżeniem 'uwaga wstrząsające' - powstało w ostatnich latach wiele i pod tym względem, jak zawsze, łatwo o te najbardziej znudzone krytyczne oręże. Film Mendozy jest jednak tak konsekwentny, autentyczny w swoim niełatwym zaangażowaniu, że zarzuty "to już było, my to wiemy" brzmią w jego kontekście już nie tylko banalnie, ale wręcz niestosownie, choć jednocześnie w jakimś paradoksalnym, przewrotnym sensie wydają się one dopełniać brutalną wymowę całości. Podobnie jak w zrealizowanym w tym samym roku kolejnym dziele Mendozy "Babci" (Lola) tematem jest tu tyleż zbrodnia sama w sobie, co jej relacje z rzeczywistością (światem), w którym ma miejsce: w obu przypadkach bardzo rożnie motywowana bezradność i obojętność tego drugiego. Kluczem do "Kinatay" jest postać głównego bohatera, młodego studenta kryminologii, będącego mimowolnym świadkiem i uczestnikiem przedstawionych wydarzeń. Z jego perspektywy opowiedziana jest cała historia, jego spojrzenie, a ostatecznie również bierność stają się na czas seansu doświadczeniem oglądającego. I jest w tym coś więcej niż po prostu identyfikacja widza z bohaterem; jest, obecna w niemal każdym aspekcie filmu - fakt, że nie pierwsza taka i nie ostatnia - próba przekroczenia, zniesienia dystansu wpisanego w odbiór, zwłaszcza tego niewygodnego kina: zaproszenie do bycia świadkiem podróży do piekła i z powrotem. Przy czym piekło, które portretuje Mendoza ani na chwilę nie oddala się od pozostającej tuż obok niego "normalnej" codzienności, a jedno i drugie są rzeczywistością tak samo realną (i normalną) jak ta po drugiej stronie ekranu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz