Jedną z oryginalniejszych cech "Maniaka" Williama Lustiga z 1980 r., było uczynienie tytułowej postaci pierwszoplanowym bohaterem filmu. To poprzez niego widz obserwował rozwój akcji, bardzo luźnej, niemal fragmentarycznej, przez większość czasu skupiającej się na, z brutalną dosadnością ukazywanych, morderstwach dokonywanych przez bohatera i ich otoczce. Akcji z jednej strony sprawiającej wrażenie pretekstowej, z drugiej - wcale oryginalnej, bo zaskakująco naturalnej w swojej jakby improwizowanej narracji. W połączeniu z surową formą filmu - odległą od licznych ówcześnie slasherów o zarzynanych nastolatkach - oraz dużym akcentem, jaki kładł Lustig na portret nocnego życia brzydkich zakątków Nowego Jorku początku lat 80tych, dawało to - i nadal zresztą daje - bardzo świeży efekt.
Remake'ując, i uwspółcześniając, film Lustiga, Franck Khalfoun fabularnie pozostał w dużym stopniu wierny oryginałowi. To wciąż opowieść o Franku Zito (aczkolwiek nazwisko w nowym filmie nie pada) - skrzywionym na skutek traumatycznej relacji z matką psychopacie mordującym kobiety na ulicach (tym razem) Los Angeles, których skalpami przyozdabia następnie kolekcję manekinów. Wspólne jest zawiązanie fabuły, jej środek i zakończenie. Ale sama akcja jest bardziej zwarta, a grany w oryginale przez Joego Spinella Frank zastąpiony zostaje, prezentującym zgoła odmienny typ męskiej urody Elijahem Woodem. Ta duża i istotna (przynajmniej dla widzów pierwszego "Maniaka") zmiana fizjonomii tytułowego bohatera na mniej "paskudną", na pewno pozbawia historię części właściwej oryginałowi surowości, ale też - obok tego, że absolutnie niczego nie można tutaj aktorstwu Wooda zarzucić - pozwala uczynić jednak bardziej wiarygodną, ważną dla fabuły relację Franka z poznaną przypadkową młodą fotograf o imieniu Anna. Zmienia też nieco psychologiczny wizerunek samego bohatera i, dalej, jego choroby, której poświęca Khalfoun więcej uwagi niż wcześniej Lustig, dzięki czemu - choć wciąż jest to raczej tanie psychologizowanie (co niekoniecznie jest zawsze wadą w gatunku) - w nowym "Maniaku" ten aspekt filmu wybrzmiewa już mniej kiczowato.
Kluczową jednak innowacją remake'u Khalfouna jest pójście jeszcze dalej w kierunku subiektywnej narracji. Tym razem Frank jest pierwszoplanowym bohaterem do tego stopnia, że jego spojrzeniu niemal w całości podporządkowane zostaje spojrzenie kamery (a więc pośrednio również widza), co wizualnie przedstawione zostaje w podobny sposób, jak obrazowana była perspektywa duszy we "Wkraczając w pustkę" Gaspara Noe. "Niemal w całości...", ponieważ raz na jakiś czas - w scenach morderstw - reżyser rezygnuje ze stylistycznej konsekwencji i na kilkanaście, może kilkadziesiąt makabrycznych sekund pozwala kamerze wyjść poza bohatera.
W mniej dosłowny sposób robi to i w innych momentach. Podczas "polowań" Franka, kamera często zbliża się do jego ofiar na odległość znacznie bliższą niż ta, która w danym momencie dzieli je od ich oprawcy. Innym razem on sam podchodzi do nich na dystans tak niewielki, że fakt jego niezauważalności jest zwyczajnie niewiarygodny. Ale też może wcale nie ma być inny. Jeśli na ogół celem subiektywnej narracji (albo jednym z celów) jest "zbliżenie" perspektywy widza do perspektywy bohatera, to w scenach tych Khalfoun zdaje się iść w tym kierunku tak daleko, że go przekracza. Nie tyle zrównuje spojrzenie Franka ze spojrzeniem kamery, co mu je podporządkowuje. Tak jakby ta ostatnia - tym samym również reżyser, widz, a może i konwencja filmu - była zawsze o krok przed bohaterem, ponaglała go, perfidnie przyśpieszała jego działania.
W przeciwieństwie do filmu Lustiga, jak wyżej - jednocześnie luźnego w narracji i szorstkiego w wykonaniu, remake Khalfouna jest bardzo płynny w stylu. Okraszony znakomitą ścieżką dźwiękową przywodzącą na myśl tą z "Drive" Windinga Refna - w podobny sposób czerpiącą z brzmień lat 80tych - ma rytm niemal muzyczny. Jest dynamiczny i bardzo efektowny zwłaszcza gdy przychodzi do refrenu za który śmiało można uznać rozgrywające się "na mieście" sceny, w których Frank śledzi swoje ofiary lub je wyszukuje. Doskonały technicznie, a przy tym niecodzienny w formie, jest brutalnym, drastycznym horrorem, ale też czymś na kształt śmiałego, gatunkowego eksperymentu. Na tle współczesnych slasherów i ich okolic jest porównywalnie osobny, jak jego poprzednik kilkadziesiąt lat wcześniej.
Umknął mi w natłoku innych.Dzięki za odnalezienie tytułu, czas nadrobić braki, gdyż Maniac to dla mnie jedno z lepszych dzieł lat 80-tych.
OdpowiedzUsuńWiem, że Lustig sam chciał film zremakeować, ale czemu nie wyszło mu, nie mam informacji. Widzę że jest jednym z producentów, ale to chyba w ramach hołdu?
Też nie wiem jaka jest tutaj jego rola jako współproducenta. Ale a propos hołdu, to w gotowym filmie jest jeden (a może więcej...) bardzo bezpośredni cytat z pierwszego "Maniaka". Ujęcie, którego jedyną rolą jest nawiązanie do jednej z jego najbardziej charakterystycznych, pamiętnych scen. Taka drobnostka, ale fanów oryginału ucieszy.
Usuń