Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Seijun Suzuki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Seijun Suzuki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 12 września 2011

Branded to Kill, reż. Seijun Suzuki (1967)

Zawodowiec Hanada, figurujący w rankingu najlepszych płatnych zabójców, jako Nr 3, po tym jak źle wywiązuje się ze swojego zadania (za sprawą motyla na lufie pistoletu minimalnie chybia, trafiając przypadkową osobę) sam staje się celem. Dalszej akcji filmu, nadchodzącej konfrontacji Hanady z zabójcą Nr 1, towarzyszy, a w dużym – i niemożliwym do zmierzenia stopniu - również tworzy ją, postępująca psychiczna choroba bohatera.

W "Branded to Kill" spotykają się ze sobą dwie filmowe konwencje popularne w japońskim kinie lat 60-tych; ta związana ze słynną wytwórnią Nikkatsu - czysto gatunkowa, czerpiąca z klasycznego amerykańskiego kina gatunków (głównie noir), i ta nowofalowa, z definicji rozbijająca gatunkowe schematy. Obie – na równych prawach – współtworzą film, w którym przerysowany już na starcie fabuła wraz z rozwojem akcji doprowadzona zostaje do skrajności, tak na poziomie narracji, jak w sposobie przedstawiania akcji i bohaterów. Wszystko jest tu czymś więcej i czymś mniej jednocześnie. Mniej, bo fabuły nie ma zbyt wiele - ograniczona do gatunkowych klisz jest pretekstem do wprowadzenia kilku typowych dla gatunku postaci, rozwiązań, a także charakterystycznej dla kina noir amoralnej, a w tym przypadku wręcz nihilistycznej wizji świata przedstawionego. Więcej, bo niemal każdy z elementów filmu ulega tu sięgającemu absurdu wyolbrzymieniu, które w konsekwencji sprawia takie wrażenie, jakby Suzuki nie tyle opowiadał nietypową gangsterską balladę, co ją, w jakimś celu, w nierzadko fascynujący sposób - przedrzeźniał.

Obecne w "Branded to Kill" sceny akcji w swojej efektownej naiwności mają coś z dziecięcej zabawy w strzelanego, a główna kobieca bohaterka (której pojawieniu się na ekranie zawsze towarzyszą strumienie lejącej się wody – czy to za sprawą deszcze, czy np. miejskiej fontanny) bardziej niż realną postacią jest doprowadzonym do skrajności fantazmatem femme fatale. Szczytem przerysowania i absurdu są jednak w filmie Suzukiego aż zdumiewająco niekonwencjonalne konfrontacje Hanady z jego głównym rywalem.

Decydując się na subiektywną, zachwianą, a dzięki nowofalowym środkom wyrazu psychodeliczną (może również surrealistyczną) narrację - nie odgradzając szaleństwa Hanady od świata, do którego jest przypisany, Suzuki zrobił film tyleż o rozpadzie osobowości tego konkretnego, pojedynczego bohatera, co – poprzez parodystyczne wyolbrzymienie - poddał krytycznemu rozkładowi cały dość ogólnie rozumiany gatunek sensacyjnego (męskiego) kina. Z jego pokazem póz, siły i nieodzownego dążenia do ostatecznej wygranej, zupełnie poważnie dowodząc, że za wszystkim tym nie kryje się ostatecznie nic więcej, niż tylko wrodzona zwierzęca agresja i pustka - wcale nie zabawny absurd.