W tonie nieuchwytny, wyślizgujący się, na poły komediowy,
weirdo-ekscentryczny, a nawet - choć raczej nieinwazyjnie - surrealistyczny
(zalewana fabryczną pianą przestrzeń mieszkania bohaterów przywodzi na
myśl obrazy z "Być jak John Malkovich"Jonze'a).
Trochę jak bajka dla dorosłych - o wyswobadzaniu się z nie-dotyku
toksycznych rodziców, wyłażeniu na słońce - której emancypacyjny rytm
odmierzają kolejne trzęsienia ziemi, trwające tylko przez chwile i w
znaczących momentach, niby informacja z góry, że się przeszło na wyższy level.
Całość w tragikomicznym, egzystencjalnym napięciu między obrazem życia
społecznego postrzeganego jako (nieczuły) teatr ról i rytuałów a tym
płynącym z serca, z (czułego) wewnątrz; niezwykła scena, gdy
przedstawienie musi wystarczyć, gdy okradając samotnego i umierającego
człowieka, bohaterowie odgrywają przed nim, i na jego życzenie,
standardowe, kuchenne szczęście; i szlagier Bobby'ego Vintona, "Mr Lonely", jako muzyka po drugiej stronie słuchawki, której Old Dolio, brawurowo grana przez Evan Rachel Wood,
słucha wciąż od nowa (tylko w tym celu dzwoniąc na infolinię), jakby słuchała
nagrań życia z innej, lepszej planety; magiczne do końca, a zwłaszcza
tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz