wtorek, 5 października 2010

The Loved Ones, reż. Sean Byrne.

W swoich pierwszych minutach "The Loved Ones" wydaje się być prostym przeniesieniem na australijski grunt amerykańskiego teenage horroru, w którym bal maturalny będąc symbolicznym świętem końca młodości staje się równie symbolicznym początkiem (BRUTALNEJ) dorosłości. Zarysowując podstawy dla opowiadanej przez siebie historii reżyser czerpie tu więc z konwencji garściami: jest małomiasteczkowa społeczność gdzie wszyscy się znają, jest nieatrakcyjna nastolatka zainteresowana bez wzajemności atrakcyjnym nastolatkiem, są baloniki, jaskrawe sukienki, jest seks na tylnym siedzeniu samochodu.

Są dwie pary, z których na bal maturalny trafi tylko jedna, ta pozostająca w tle. Ta pierwszoplanowa też będzie miała swój bal - w wersji będącej upiornym odbiciem balu właściwego. Dzięki wyraźnie zarysowanym paralelom między kilkorgiem bohaterów, poszczególne części filmu nie tylko łączą się ostatecznie w bardzo zręcznie pomyślaną całość, ale też dopełniają na nieco innym poziomie, są dla siebie wzajemnym punktem odniesienia; horror wzmacnia część dramatyczną i odwrotnie.

Nie warto jednak zdradzać zbyt wiele z fabuły. "The Loved Ones" to ciasteczko - niespodzianka: emocjonujący, inteligentny i oryginalny film, który niemal w całości składa się z elementów jako takich "nieoryginalnych". Obok oczywistych, a wcale nie najważniejszych nawiązań do "szkolnych" slasherów reżyser sporo czerpie z "Teksańskiej masakry..." Hoopera, z twórczości Kinga, Roba Zombiego, również z australijskiego "Wolf Creek" Grega McLeana. W przeciwieństwie jednak do większości zajmujących się gatunkiem entuzjastów Sean Byrne dobrze rozumie, że emocje przede wszystkim. Jeśli cytuje to zawsze w sposób, który w pierwszej kolejności służy historii, jeśli nasyca swój film dawką czarnego humoru to nigdy nie tyle, aby zamienić go w znoszącą napięcie pastiszową zabawę. A przy tym nie traktuje swoich młodych bohaterów jak "przygłupów do zarżnięcia". Wśród horrorów jakie widziałem w tym roku - mój zdecydowany nr 1 (sądząc zresztą po opiniach i recenzjach, które debiut Byrne'a zbiera, nie tylko mój).

4 komentarze:

  1. jak bardzo będziesz zaskoczony, gdy napiszę, że właśnie ściągnąłem i lada chwila seans? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę jestem. Swoją drogą, mogę oglądać filmy całą noc, ale o 9 rano nie potrafię. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obejrzałem. Ten Byrne to chyba jakiś kuzyn Du Welza;) Tak samo ciekawe, komiczne i mocne jak Kalwaria, z podobnych powodów. Bardzo na plus.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oni wszyscy to dzieci "Teksańskiej masakry". :)

    OdpowiedzUsuń