Rewelacyjny aktorsko Michael Shannon (po tym filmie ktoś, nie bez podstaw, napisał o nim, że to współczesny Marlon Brando) w scenie z "Shotgun Stories" Jeffa Nicholsa. Rozgrywający się w stanie Arkansas niezależny dramat, którego tematem jest konflikt dwóch rodzin, a poniekąd konflikt bratobójczy, ma w sobie coś ze współczesnego westernu, choć w gruncie rzeczy jest jego negacją. Nichols opowiada tu a Amerykańskim Południu jako o miejscu historycznie, ale i mentalnie naznaczonym przemocą, której przekroczenie staje się w miarę upływu akcji coraz bardziej oczywistym, głównym tematem filmu. Całość wyciszona, pięknie fotografowana, nie pozostawia wątpliwości co do faktu, że Nichols uczył się kina na dziełach Terrence'a Malicka. Zdecydowanie warto.
Świetne. Shannon rozbroił mnie już w ostatnim Herzogu.
OdpowiedzUsuńZ innej beczki, jak tam Krwawy poludnik??
Mnie ostatnio rozbraja w "Boardwalk Empire".
OdpowiedzUsuń"Krwawy południk" zacząłem czytać... po czym zostawiłem w domu, na drugim końcu Polski. Nie wcześniej jak na gwiazdkę znowu to wezmę do ręki.
Obejrzałem kilka odcinków. Wolę tam Pitta, ale Shannon nie musi grać, wystarczy jego twarz do tej postaci.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że Pitt też niezły, podobnie jak Buscemi, ale oglądając zawsze jednak czekam na pojawienie się Van Aldena. Nie jestem z tym na bieżąco ostatnio, ale póki co twórcy trochę za bardzo dawkują tą postać.
OdpowiedzUsuńMi się coraz bardziej serial podoba. No i przyznaję, że gdy van Aldena na ekranie brakuje, to nie to samo. Dawkowany może i za mało, ale patrz ile emocji wywołuje, np. w ósmym odcinku, gdzie po raz pierwszy pomyślałem, ze go jednak nie lubię...:]
OdpowiedzUsuńÓsmego odcinka jeszcze nie widziałem. To mi narobiłeś smaka. :)
OdpowiedzUsuń