piątek, 4 marca 2011

Pan ciemnogrodu


"Śmierć X Muzy" - tekst autorstwa Marcina Pietrzyka (redaktora naczelnego portalu Filmweb.pl), na który przypadkowo trafiłem na stronach Media2.pl; nie najnowszy już, bo z lipca 2010, ale z drugiej strony nie taki znowu odległy w czasie. Początkowo zamierzałem napomknąć o nim marginesowo w innym miejscu, ale wydaje mi się - zasługuje on jednak na poświęcenie mu kilku zdań więcej. Dla porządku: nie chcę tu jakoś szczególnie roztrząsać tej warstwy tekstu, na którą wskazuje już jego tytuł - co prawda niezbyt to wszystko mądre, ale jednocześnie chyba celowo niemądre, prowokacyjne, co po części tłumaczy świadomie pretensjonalny, przyozdobiony przebogatą metaforyką i ubrany w formę pulpowego manifestu, styl artykułu.

Trudno nie przyznać racji tej części "Śmierci X Muzy", w której autor dochodząc do sedna swoich rozważań pisze słowo - spoiler. Zgadzam się. Dopóki nie zawitałem na internetowe fora filmowe nie znałem ani samego słowa, ani jego znaczenia, tym bardziej też nie miałem pojęcia o jego przyszłej karierze. Uważam jednak, że problem z zakończeniem, którego za żadną cenę nie wolno zdradzić nie tyle (nie tylko) polega na tym, że odsuwa on na dalszy plan inne aspekty filmu, ale że zwyczajnie nie pozwala na pełne, kompletne - potraktowanie (przez recenzenta) filmu, którego te zakończenie jest zwykle kluczową częścią. Inaczej też niż redaktor Pietrzyk patrzę na przyczyny popularności tego zjawiska (ale też patrzę z innej perspektywy - nie piszę profesjonalnych recenzji, wyłącznie je czytam), a mianowicie nie doszukiwałbym się ich jedynie w mentalności internautów. Wiem, że tematem artykułu nie była próba usprawiedliwienia występującego na portalach filmowych sposobu pisania o filmie (podobnie - nie jest moim zamiarem ich krytykowanie) jednakże przebijająca gdzieś z tej części tekstu postawa typu: dostają to, co chcą jest w kontekście autorstwa "Śmierci X Muzy" cyniczna. Każdy kij ma dwa końce i uwzględnienie tej banalnej prawdy z pewnością by się artykułowi Marcina Pietrzyka przydało. Może wówczas kończące całość stwierdzenie: potrzebna jest zmiana mentalności widzów. Czy internautów na nią stać? Chciałbym w to wierzyć, jednak brak mi nadziei - nie pachniałoby tak brzydko hipokryzją.

Ale do rzeczy. "Śmierć X Muzy" rozpoczyna Marcin Pietrzyk od ujętej w bogate metafory krótkiej historii kina: od narodzin, przez sprzedawanie się kolejnym nośnikom, po zgon. Pomijając już nieuniknioną w tej sytuacji skrótowość i ogólnikowość, ale też - niekoniecznie nieuniknione - odstępstwa od tego, czego uczą podręczniki problem z niniejszym wywodem w tym, że to za jakim pośrednictwem poznaje się kino - doświadcza się go - nie musi się znosić i dzielić jego odbioru na lepszy, gorszy i byle jaki, a już zwłaszcza nie w takim stopniu, jak to utrzymuje redaktor Pietrzyk. Sam należę jeszcze do pokolenia widzów, które poniekąd załapało się, na każdy z wyodrębnionych etapów. Stąd na moje kinowe doświadczenie (przeżycie) składa się zarówno obejrzane na dużym ekranie "Imperium kontratakuje", telewizyjny seans "Brudnego Harry'ego", oglądany z przetartej VHS-ki "Zaginiony w akcji 3" z niemieckim dubbingiem i pirackim lektorem, ściągnięty z sieci "Donnie Darko"... i wreszcie obejrzana na dużym ekranie "Incepcja". I mimo że górujący nad współczesnością podmiot liryczny "Śmierci X Muzy" z całym swoim wypasionym ego sprawia wrażenie, jakby pochodził wprost z owych Złotych Czasów Kina, gdy najwspanialsze sale kinowe konkurować mogły z katedrami podejrzewam, że w przypadku Marcina Pietrzyka wygląda to podobnie.

Ale nie ma miejsca na niuanse. Możliwa perspektywa jest tylko jedna - kino dając ciała kolejnym nośnikom doprowadziło do swej samozagłady: jego odbiorca właśnie przekształcił się w swoją najgorszą, najbardziej powierzchowną wersję - w internautę, któremu tylko wydaje się, że ogląda, doświadcza, przeżywa, a tak naprawdę jedynie zalicza, gotowy film traktując jak gumę do żucia. Ta ostatnia, niezawodna metafora gumy do żucia bodajże po raz pierwszy w podobnym kontekście pojawiła się w 1953 roku w klasycznym tekście Dwighta MacDonalda "Teoria kultury masowej". Piszący o odbiorcy kultury masowej MacDonald - podobnie jak Marcin Pietrzyk ponad pół wieku później - również porównywał sposób doświadczania (konsumowania) produktów tej kultury do przeżuwania. Różnica była ta, że u MacDonalda winne były i tanie produkty i rozleniwiony przez nie odbiorca. Ten ostatni oczywiście nie miał jeszcze nic wspólnego z internetem, jego problem polegał na tym, że czytał Hammetta, powieści sci-fi i komiksy o superbohaterach, no i że chodził do kina, które było już wówczas, zdaniem MacDonalda, skończone: niechybnie zmierzało w dół, ku taniości.

Kolejne dekady pokazały jednak, że niezupełnie miał rację, że rzecz jest nieco bardziej złożona, i że kasandryczne wnioski wyciągane z tworzenia tak ogólnych kategorii, jak przeżuwający kulturę (w tym - film) jak gumę masowy odbiorca prowadzą w złym kierunku. Niemniej, nie zmienia to faktu, że podobna oparta na uogólnieniu, umniejszeniu (ich) i wywyższeniu (siebie) retoryka do najtrudniejszych nie należy: jest zawsze żywa, stąd nietrudno o kolejne ponadprzeciętne ja, które korzystając z powyższej ścieżki przeciwstawi siebie - doświadczającego, im - żującym. A następnie straci nadzieję. Nic nowego. Problem, że w tym konkretnym przypadku autor porównujący internautów do gęsi tuczonych na fermach drobiu, jest jednocześnie redaktorem naczelnym najpopularniejszego w Polsce portalu filmowego - adresowanego do internautów i istniejącego dzięki ich aktywności.

22 komentarze:

  1. Jak czytam sobie czasem (choć staram się tego unikać) teksty, recenzje, wywody Marcina Pietrzyka (i recenzentów jemu podobnych) odnoszę za każdym razem wrażenie, że im nie chodzi o treść, że nie mają absolutnie nic do powiedzenia.

    W tego typu wypowiedziach, liczy się tylko kontrowersyjna wymowa oraz efektowne zwroty, głośny przytup i popisowe budowanie akapitów.

    Sprawia im przyjemność ostre wyrażanie choćby najgłupszych i najmniej przemyślanych sądów. Grunt żeby forma wypowiedzi była efektowna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tekst w kilku miejscach trafny, w kilku zwykła błazenada. Podoba mi się próba polemiki. Powinna z czegoś takiego zrobić się dyskusja. Tylko jak i gdzie?

    OdpowiedzUsuń
  3. "Tekst w kilku miejscach trafny, w kilku zwykła błazenada".

    Eee, a możesz rozwinąć.

    OdpowiedzUsuń
  4. To o tekście Pietrzyka. Dalej rozwijać?;>

    OdpowiedzUsuń
  5. Uff... :)

    Tak, rozwiń. To znaczy, co tam błazenada to ja chyba wiem, ale co tam za trafne uważasz?

    OdpowiedzUsuń
  6. Przynajmniej częściowy upadek kina, skrajna konsumpcja, to że kino tak tanieje itd. Tylko on to wszystko tam strasznie uogólnił i uprościł, czym popada w śmieszność, zwłaszcza jako naczelny wiadomego miejsca. Populizm na maxa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Odnoszę wrażenie, że szuka sobie fanów ambitnego kina typu "Czarny łabędź", którzy by docenili jego zaangażowanie, jako promotora i obrońcy wielkiej sztuki ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale wydaje mi się, że gdyby ten tekst pojawił się nie na stronach Media2.pl, ale Filmwebu, to jednak wielu fanów jego autor by sobie nim nie zdobył.

    Co do upadku kina - ja się jednak nie zgadzam. Nawet jeśli tyko częściowego. Uważam, że to co zwykle kojarzymy z tym upadkiem to po prostu kolejna wersja owych pietrzykowych "dorodnych dziewoi popisujących się umiejętnościami pływania synchronicznego", tyle że obecnie na większą skalę. To było zawsze i zawsze będzie. Zgadzam się natomiast, że w porównaniu do wcześniejszych dekad kino straciło obecnie swoją rangę. Ale to niekoniecznie tylko jego wina.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oczywiście, że nie tylko jego wina.
    Odnoszę wrażenie, że większa skala Cię nie martwi?

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiesz, no nie chciałbym zabrzmieć zbyt niepoprawnie optymistycznie, ale spójrz na to inaczej. Zobacz jak wiele potencjalnie dobrych, wartościowych filmów powstaje na świecie co roku, jak dużo jest festiwali filmowych, jaki jest wybór, ale też jakie zapotrzebowanie. Większa skala jak wszystko ma swoją drugą stronę. I tak np. w tekście Pietrzyka ściąganie filmów to ZŁO, bo ściąga się w złaj jakości filmy nie sprzyjające "głębszym" doznaniom czy co tam. Ale wystarczy zerknąć na strony jak Cinema of the World czy Foreign Movies żeby zobaczyć, że to niekoniecznie tylko tak.

    Te pisanie o kryzysie, upadku kina jest zawsze jakoś tam wybiórcze, że polskie komedie romantyczne złe, że "Transformersy" złe, a ludzie chodzą, ale przecież walą też tłumami na "Incepcję", na Coenów, Hanekego, Audiarda. No dobra tu już może nie walą tłumami, ale chodzą. I to nie że jakaś tam nisza. Albo ściągają nielegalnie "Poezję" Lee Chang-donga. Albo kolejne sezony "Breaking Bad". Itd.,itp.

    Oczywiście, że tandety jest sporo, więcej, ok., ale mimo wszystko - jest co oglądać, i jest komu. Stąd nie widzę powodu, żeby jakoś szczególnie się zamartwiać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zgadzam się - nie ma powodu, by się jakoś szczególnie zamartwiać. Ale to nie znaczy, że nie ma powodu, by się w ogóle nie martwić. Chociaż mnie niepokoi zupełnie inny aspekt - cena kina. Ile trzeba funduszy włożyć, by film powstał i nie dlatego, że tyle funduszy jest naprawdę potrzebnych, ale dlatego, że tylu funduszy wymaga norma w przemyśle (znaczy się powiedzmy oświetlacz, który nie zejdzie poniżej pewnej stawki, reszta ekipy podobnie, choć stawki są zwyczajnie wygórowane). I jeśli później udaje się takiemu filmowi odnieść sukces, to trafia na półki do supermarketów. Naprawdę uważasz, że to w porządku? Nazwij mnie hipokrytą, ale filmy będę z neta ściągał w kółko, a w supermarkecie żadnego nie kupię :> Film w supermarkecie - samo w sobie wymowne.
    Problem Pietrzyka polega na tym, że widzi tylko jedną stronę medalu. Ale Ty powyżej faktycznie śmierdzisz trochę niepoprawnym optymizmem.
    Kino szybko stało się najbardziej skurwioną ze wszystkich sztuk. To fakt i ilość udanych tytułów tego nie zmienia. Zresztą ja kocham tę dziwkę i żadna inna sztuka się przy niej nie liczy. Więc...? ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nigdzie wyżej nie poruszałem takich zagadnień jak cena kina, fundusze itd., stąd nie wiem skąd przypuszczenie, że uważam, ze to w porządku. Nie uważam. Ale też szczerze mówiąc nie znam się na tym za dobrze, ja tylko filmy oglądam, więc niekoniecznie jestem tu kompetentnym rozmówcą. Tylko mnie teraz, proszę, nie nazywaj ignorantem. :) Ponadto te sprawy są dość ściśle związane z konkretnym miejscem, krajem, a to już trochę inna dyskusja. A poza tym najpierw piszesz, ze zgadzasz się, że nie ma powodu, by się jakoś szczególnie zamartwiać, a potem, ze jednak śmierdzę niepoprawnym optymizmem. To ja już nie wiem.

    A, no i oczywiście nie twierdzę, że nie ma powodu by nie martwić się w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  13. Arku, mógłbym się z tobą zgodzić co do upadku kina w ogóle. To kwestia umowna, tekst niekoniecznie poparty konkretami, stoją za nim z reguły zwykli malkontenci.
    Co jednak powiesz o polskim kinie obecnie. Mało go widzę u Ciebie na blogu?

    OdpowiedzUsuń
  14. Mało go na blogu, bo go mało oglądam, ale też chyba niespecjalnie jest co, prawda? Jedyne polskie filmy z ostatniego okresu, jakie chciałbym zobaczyć to bodajże tylko "Chrzest" (mimo że "Moja krew" Wrony była fatalna), "Prosta historia o miłości" a z najnowszych "Erratum" i "Sala samobójców". Gdybym miał mniej niż 100 km do najbliższego kina to pewnie bym coś z tego już widział.

    Ostatni dobry polski film jaki oglądałem to "Jestem twój" Grzegorzka i bardzo ten tytuł polecam, bo to jest coś.

    A poza tym to sam nie wiem...

    W Polsce powstają rocznie mniej więcej trzy bardzo dobre filmy. Czasem jest wśród nich coś znakomitego (jak "Dom zły") lub "świeżego" (jak "Rewers" lub "33 sceny z życie") i wówczas krytycy piszą, że "coś drgnęło", tyle że to już tak od bardzo dawna.

    W większości nie znam tych filmów po których tak bardzo się u nas jedzie. Wierzę, że nie bez powodu, a nie oglądam filmów z patriotycznych pobudek, więc żeby sięgnąć po jakiś tytuł muszę mięć jakąś, choćby niewielką nadzieję, że się spodoba. I tak np. ostatni film Saramonowicza jaki widziałem to "Ciało". W ogóle to znam bodajże tylko jedną polską komedię romantyczną, i to taką nawet przyzwoitą do połowy.

    Poza "Domem złym" i wspomnianym "Jestem twój" to co mnie najbardziej pozytywnie w polskim kinie ostatniego czasu zaskoczyło, to krótkie metraże, niekoniecznie najnowsze, ale co najmniej bardzo dobre, że tak sypnę tytułami: "Melodramat" Filipa Marczewskiego, "3-Love" i "Aria Diva" Agnieszki Smoczyńskiej" "Emilka płacze" Rafała Kapelińskiego, "Nasiona" i "Miasto ucieczki" Wojciecha Kasperskiego, "Pokój szybkich randek" Anny Maliszewskiej... Nie wiem czy ktoś z nich, poza Marczewskim, przygotowuje coś pełnometrażowego. Ale między innymi dzięki tym filmom mam takie przeczucie, że "zła kondycja polskiego kina" jest sprawą.... - wewnętrzną. Krajem beztalenci chyba jednak nie jesteśmy.

    OdpowiedzUsuń
  15. http://www.filmweb.pl/article/Gdzie+s%C4%85+debiutanci+sprzed+dekady-70818

    Sorry za chaos. Robię ostatnio po nocach fizycznie i to tego skutki. No ale...
    Wcale nie przypuszczałem, że uważasz, iż cena kina jest w porządku. Po prostu na moje, to się bezpośrednio przekłada na tzw. upadek kina. Nie poruszyłes tego, to ja poruszam. Żeby nie było zbyt optymistycznie;) Czytałem wywiad z twórcami (wiadomo jak mistrzowskiej) "Pory mroku", którzy na to narzekali. I część ekipy to byli cudzoziemcy, bo byli tańsi. Bo nie było dla nich problemem zejście poniżej stawki, która jest tzw. normą. A wyobraź sobie co się dzieje w kinie niezależnym, jeśli reżyser by chciał w ekipie jakiegoś profesjonalisty. Jeśli nie jesteś milionerem lub Jakubikiem, który ma masę znajomości, to bardzo ciężko jest.
    A co powiesz o filmach za grosze w supermarketach czy przeróżnych kolorowych szmatławcach? Jakie masz na ten temat zdanie?
    A o niepoprawnym optymizmie pisałem, bo odniosłem wrażenie, że nie widzisz żadnego powodu, by się nie martwić w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  16. Marcinie, to co piszesz ma rację bytu przede wszystki w kinie niezależnym. Zważ, że ostatnio etykietka pisfu pojawia się często pod produkcjami, które na to wybitnie nie zasługują. Koszta takiej ekipy to jedno, ale problemem jest polityka, jak zawsze zresztą.
    Po co kręcić Bitwę warszawską w 3d, po co takie Jak się pozbyć celulitu? Bo te filmy się na pewno sprzedadzą, zwrócą, będą pieniądze na następne. A na kino niezależne ktoś do chodzi?

    OdpowiedzUsuń
  17. Kino niezależne to ciągle kino.
    Samo w sobie daleko nie zajdzie... ale! dzięki niemu można się w jakimś fajnym miejscu potem znaleźć - Niewolski. Reszta się szybko poddaje, co już mnie wcale nie dziwi. Chociaż jest też zaprzeczenie tego w postaci braci Matwiejczyków. Ale im podobno pasuje ciągłe robienie w kinie offowym. Chociaż jeden z nich się ostatnio przebija..
    Poza tym twórcy "Pory mroku" to była banda profesjonalistów. Znaczy się mainstream też cierpi.
    A to co robi PISF, to już temat-rzeka;)

    OdpowiedzUsuń
  18. W kazdym razie polityka, o której wspomniałeś, to następny przykład upadku sztuki filmowej.
    Kiedyś to było do przejścia, teraz chyba już za bardzo liczy się technologia. Mam nadzieję, że się mylę:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Marcin,

    "A co powiesz o filmach za grosze w supermarketach czy przeróżnych kolorowych szmatławcach? Jakie masz na ten temat zdanie?

    No nigdy w to za bardzo nie wnikałem (kto na tym traci, kto zyskuje...) więc właściwie to nie mam wyrobionego zdania. Na pewno nie mam nic przeciwko niskim cenom filmów, na które i tak z reguły brakuje kasy. Niemniej, chyba nigdy nie kupiłem żadnego filmu w supermarkecie, nie bywam w takowych zresztą zbyt często. W wydaniach gazetowych również nie gustuję (tu zresztą niespecjalnie jest w czym przecież).

    OdpowiedzUsuń
  20. Chodziło mi o same znaczenie tego.

    OdpowiedzUsuń
  21. Wiem. To i napisałem - nie jestem za bardzo w temacie. :)

    OdpowiedzUsuń
  22. A że "wszystko jest na sprzedaż" to już od dawna nie bulwersuje.

    OdpowiedzUsuń