"The Room" to przykład pod każdym względem bardzo złego filmu, popularnego wyłącznie dzięki swoim ułomnościom. Kultowego złego filmu. Jest o nim głośno dziś, a za rok, dwa, będzie jeszcze głośniej, bo też goszczący coraz częściej na listach najgorszych filmów ostatnich lat (dekady, wszechczasów…) film Wiseau robi coraz większą karierę. Rośnie mu liczba fanów, ale też kin na świecie, które wyświetlają go przynajmniej raz w miesiącu. Można sobie kupić koszulkę z wizerunkiem odtwórcy głównej roli, albo zagrać w grę komputerową powstałą na jego podstawie, a wrzucone na youtube fragmenty filmu liczą sobie po kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń…
Główną atrakcją "The Room" jest jego reżyser, producent, scenarzysta i odtwórca głównej roli Tommy Wiseau. Jego zrealizowanym bez grama talentu i jakiejkolwiek dyscypliny narcystyczny film pomyślany został jako melodramat o zdradzie, a okazał się w niezamierzony sposób zabawnym w swojej nieudolności aktem auto-kompromitacji. Ogląda się go jak rojenia nadwrażliwego czternastolatka przytulonego do poduszki (kamery) i śniącego na jawie sen o swoim pięknie, szlachetności i niedocenianiu przez bezdusznych ludzi. I o tym jak wszystkim będzie smutno, gdy go zabraknie...
Wiseau jest w swoim filmie kochającym partnerem, lojalnym przyjacielem, opiekunem, pracownikiem – jako każdy z nich zostaje zdradzony, ale też jako każdy z nich jest równie przekonujący jak dziecko udające dorosłego (nie ma przesady w tym porównaniu). Lepiąc swoją postać z największych stereotypów nie potrafi nawet zaśmiać się nie zapominając przy tym, że gra, ale twórczym antytalentem wykazuje się pod każdym innym względem. W "The Room" wszystko jest aż zadziwiająco niezdarne, złe, począwszy od tytułu, przez aktorstwo, dialogi, reżyserię, scenografie… Po tym jak gotowy film nabierał powoli złej sławy Wiseau zaczął utrzymywać, że całość już pomyślana została jako czarna komedia. Tym samym w niechciany, wymuszony sposób przyjął na siebie koleją rolę, w którą nikt nie uwierzył, rolę błazna.
Śmiałem się często oglądając jego film. Ale mam z nim pewien problem, coś, co sprawia, że pisząc o nim trudno poprzestać na obietnicy dobrej zabawy. Kluczem do fenomenu "The Room" jest jego autor: w przeciwieństwie do innych bardzo złych – a jednak skazanych na szybkie zapomnienie – filmów, śmiech, który wzbudza nie jest nakierowany na coś, ale na kogoś. Gdzieś w całej tej powstającej wokół niego otoczce zabawne złe kinie przekształca się w raczej niesmaczny freak-show. A Tommy Wiseau staje się źródłem tej samej radości jaką dostarcza widzom pojawiający się w programach typu 'mam talent' nieudacznik, który okazuje się mieć talent wyłącznie we własnym mniemaniu. Tak nieudolny, że aż pokraczny. Kultowy.
mi chwilami było wstyd... ale przecież hahaha, what a story, mark!
OdpowiedzUsuń