Stanislas Graff, wpływowy przemysłowiec, zostaje uprowadzony przez dobrze zorganizowaną grupę porywaczy żądających sporego okupu. Jego majątek nie jest wystarczający, firma, którą współzarządza odmawia wydania tak dużych pieniędzy, a media zaczynają rozpisywać się o rozrzutnym trybie życia Graffa, kochankach i hazardzie, diametralnie zmieniając jego dotychczasowy wizerunek tak wśród opinii publicznej jak najbliższej rodziny. Mijają tygodnie, policja nie posuwa się do przodu w śledztwie, zaangażowani licytują się odnośnie możliwej do zapłacenia kwoty, pieniądze nie zostają wpłacone, a bohater pozostaje uwięziony... Film Belvauxa początkowo wydaje się zmierzać ku podobnego rodzaju raczej tendencyjnej krytyce bezdusznej korporacyjności (pozostawiającej jednostkę samą sobie), która stanowiła temat – czy może jeden z tematów - niedawnego "Pogrzebanego" Rodriga Cortesa, ale szybko okazuje się być obrazem dalece bardziej złożonym. Mimo, że wyjściowa sytuacja nie narzuca się jako pretekstowa (to do końca bardzo zręcznie opowiadany, a przy tym realistyczny film sensacyjny, któremu w swoim gatunku zdecydowanie bliżej do "Nieba i piekła" Kurosawy, niż np. "Okupu" Rona Howarda), jest w pierwszej kolejności sposobem na sportretowanie rożnego rodzaju więzi – zarówno tych zawodowych jak i intymnych, bliskich i obojętnych - jednakowo pękających pod napięciem, w obliczu kryzysowej, wymagającej czegoś więcej niż zwykle sytuacji. Nikt tu nie budzi szczególnej sympatii, łącznie z głównym bohaterem, ale też nikt nie wydaje się być w tej antypatyczności uproszczony. Każdy ma swoje - właściwe czy nie - racje, swoją słabość, próżność, egoizm, których suma sprawia, że w całokształcie jest "Porwanie" czymś na kształt egzystencjalnego kidnapping movie, bez złudzeń opowiadającego o samotności jako podstawowej normie kierującej życiem człowieka; tej jedynej, która pozostaje z nim do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz