czwartek, 16 lutego 2012

Porwanie, reż. Lucas Belvaux (2009)

Stanislas Graff, wpływowy przemysłowiec, zostaje uprowadzony przez dobrze zorganizowaną grupę porywaczy żądających sporego okupu. Jego majątek nie jest wystarczający, firma, którą współzarządza odmawia wydania tak dużych pieniędzy, a media zaczynają rozpisywać się o rozrzutnym trybie życia Graffa, kochankach i hazardzie, diametralnie zmieniając jego dotychczasowy wizerunek tak wśród opinii publicznej jak najbliższej rodziny. Mijają tygodnie, policja nie posuwa się do przodu w śledztwie, zaangażowani licytują się odnośnie możliwej do zapłacenia kwoty, pieniądze nie zostają wpłacone, a bohater pozostaje uwięziony... Film Belvauxa początkowo wydaje się zmierzać ku podobnego rodzaju raczej tendencyjnej krytyce bezdusznej korporacyjności (pozostawiającej jednostkę samą sobie), która stanowiła temat – czy może jeden z tematów - niedawnego "Pogrzebanego" Rodriga Cortesa, ale szybko okazuje się być obrazem dalece bardziej złożonym. Mimo, że wyjściowa sytuacja nie narzuca się jako pretekstowa (to do końca bardzo zręcznie opowiadany, a przy tym realistyczny film sensacyjny, któremu w swoim gatunku zdecydowanie bliżej do "Nieba i piekła" Kurosawy, niż np. "Okupu" Rona Howarda), jest w pierwszej kolejności sposobem na sportretowanie rożnego rodzaju więzi – zarówno tych zawodowych jak i intymnych, bliskich i obojętnych - jednakowo pękających pod napięciem, w obliczu kryzysowej, wymagającej czegoś więcej niż zwykle sytuacji. Nikt tu nie budzi szczególnej sympatii, łącznie z głównym bohaterem, ale też nikt nie wydaje się być w tej antypatyczności uproszczony. Każdy ma swoje - właściwe czy nie - racje, swoją słabość, próżność, egoizm, których suma sprawia, że w całokształcie jest "Porwanie" czymś na kształt egzystencjalnego kidnapping movie, bez złudzeń opowiadającego o samotności jako podstawowej normie kierującej życiem człowieka; tej jedynej, która pozostaje z nim do końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz