czwartek, 2 sierpnia 2012

The Promise, reż. Peter Kosminsky (2011)


Młoda Brytyjka, Erin, podczas pobytu w Izraelu, czyta pamiętnik swojego dziadka, który  wkrótce po zakończeniu II wojny światowej – w ostatnich latach Brytyjskiego Mandatu Palestyny – służył w brytyjskich służbach pokojowych na terenie, również i wówczas bardzo niespokojnej, społecznie i politycznie podzielonej, Palestyny, gdzie uwikłał się w sieć wewnętrznych konfliktów, zdrad, niespełnionych zobowiązań, których kontynuacja będzie już należała do jego wnuczki. Z jej własnej woli.

Zrealizowany przez Brytyjczyków, a więc przez obcych, a koncentrujący się na konflikcie izraelsko-palestyńskim, 6-godzinny film Kosminsky'ego od początku jest na trudnej (dwuznacznej) pozycji. Jest – trochę jak jego bohaterowie – intruzem, ale świadomym, bardzo inteligentnym. Opowiadając całość dwutorowo, w dwóch przeplatających się narracjach, należącej do przeszłości i współczesnej, Kosminsky, reżyser i scenarzysta, mnoży perspektywy, ale chętniej niż mnożny pogłębia te już obecne. Odwracając role (ofiary stają się tu agresorami i odwrotnie) konsekwentnie poszerzając obraz konfliktu i pokazując go w jego wciąż narastającym skomplikowaniu, akcentuje stale obecną w tej rzeczywistości, w tym kontekście, etyczną trudność związaną z kolejnymi decyzjami bohaterów, aktywnym działaniem. Jednocześnie, sam nie poprzestaje na zwróceniu uwagi na trudność. Co byłoby przyjęciem najsłuszniejszej, ale i najłatwiejszej perspektywy. Im bliżej końca tym wyraźniej zbliża się do jednej ze stron (co nie znaczy opowiada po-) ale ponieważ wybory do końca mają swój ciężar, a jedyną ideologią twórcy jest moralność, do końca do nie sposób zarzucić mu stronniczości. Anty lub pro.

Obok tego "The Promise" to również opowieść o nieoczekiwanie powstającej –  a może zawsze istniejącej, ale nieuświadomionej – więzi z czymś więcej. Film o dojrzewaniu do odpowiedzialności, do lojalności. Które to określenia współcześnie zwykle brzmią trochę niezręcznie, naiwnie (?), ale to dlatego, że taka jest współczesność, przynajmniej pewna jej część, o czym "The Promise" również, w niebezpośredni sposób, opowiada. W swoim punkcie wyjścia, w portrecie bohaterki film Kosminsky'ego jest, rzecz jasna, przewidywalny. Tzn. poznając Erin w pierwszych scenach, zarys fabuły w następnych, nietrudno domyślić się w jakim kierunku podąży bohaterka. Ale to nie zarzut. Zdobywanie samoświadomości, wychodzenie w swoim postrzeganiu świata poza siebie, wyjątkowo wdzięczny temat kina, tu poprowadzony zostaje bez emocjonalnych nadużyć, bez fałszu, szczerze, przejmująco. W czym duża zasługa nieefektownej, zniuansowanej roli Claire Foy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz