Carlos Reygadas zapytany kiedyś dlaczego swój pierwszy film, rozgrywający się w Meksyku i o Meksykanach opowiadający, zatytułował "Japon", wskazał na kilka najpopularniejszych, powszechnych skojarzeń z Japonią, wśród których wymienił m.in. szacunek dla starszych, spokój i skrywanie uczuć, a które uznawał za kluczowe dla historii przedstawionej w swoim debiucie. Abbas Kiarostami, osadzając akcję "Like Someone in Love" w dzisiejszym Tokio i na przykładzie trojga bohaterów, niejako przy okazji opowiadając o dwóch pokoleniach Japończyków (powiedzmy - dziadkach i wnukach) postąpił podobnie. Tzn. również, choć dosłowniej, nawiązał do japońskiej tradycji z akcentem na przypisany jej szacunek dla starszych. Tyle że zrobił to w sposób przewrotny, wpisujący się w mocno ironiczny, często wręcz sarkastyczny charakter opowiadanej historii.
Opowiadanej lekko. W ciągu kilkunastu długich scen, ze znakomicie napisanym dialogiem i naturalnym rytmem, podporządkowanym przypadkowemu, przez co zaskakującemu rozwojowi wydarzeń rozgrywających się czasie niespełna 24 godzin. Wydarzeń w swojej budowie przywodzących na myśl klasyczną komedię omyłek, w której wyjściowe kłamstwo pociąga za sobą następne i coraz bardziej komplikuje sytuację bohaterów.
Fakt, że tą główną postacią jest w "Like Someone in Love" Takashi - spokojny, starszy pan, który wiedziony sentymentalnym porywem umawia się z młodziutką call girl, przez co wplątany zostaje w problematyczną relację między swoją partnerką na jedną noc, a jej impulsywnym, zazdrosnym chłopakiem - jeszcze ów komizm potęguje. O pełne uszczypliwej ironii w przedstawieniu, kontrastowe zestawienie bohaterów. Dojrzale zdystansowaną perspektywę Takashiego zderzoną z nerwowym sposobem bycia młodzieńca, który choć, jak twierdzi, chciałby bronić swą wybrankę przed społeczną dżunglą, sam wydaje się być tej dżungli idealnym wcieleniem.
Siła filmu Kiarostamiego tkwi jednak nie tyle w komizmie, czy kontrastach samych w sobie, ale w stylu i tonie, które w decydującej mierze przesądzają o jego ironicznym wydźwięku. Tym najważniejszym, docelowym tematem "Like Someone in Love" jest narastający między-ludzki chaos (uczuć, kłamstw, dążeń, egoizmu...), w którego trybach wyjściowa sentymentalność tej historii, zostaje z czasem doszczętnie i w niekoniecznie wesoły sposób zmielona. Tymczasem Kiarostami pozbawiając swój film jakiegoś głównego punktu ciężkości, tak konsekwentnie, jak przewrotnie, opowiada go trochę jak "drobnostkę", lekką, a przez to wydawać by się mogło - błahą opowiastkę o uczuciach, a trochę jak snuty przez gawędziarza-intelektualistę dowcip. Tyleż zabawny co wyrafinowany i gorzki.
Opowiadanej lekko. W ciągu kilkunastu długich scen, ze znakomicie napisanym dialogiem i naturalnym rytmem, podporządkowanym przypadkowemu, przez co zaskakującemu rozwojowi wydarzeń rozgrywających się czasie niespełna 24 godzin. Wydarzeń w swojej budowie przywodzących na myśl klasyczną komedię omyłek, w której wyjściowe kłamstwo pociąga za sobą następne i coraz bardziej komplikuje sytuację bohaterów.
Fakt, że tą główną postacią jest w "Like Someone in Love" Takashi - spokojny, starszy pan, który wiedziony sentymentalnym porywem umawia się z młodziutką call girl, przez co wplątany zostaje w problematyczną relację między swoją partnerką na jedną noc, a jej impulsywnym, zazdrosnym chłopakiem - jeszcze ów komizm potęguje. O pełne uszczypliwej ironii w przedstawieniu, kontrastowe zestawienie bohaterów. Dojrzale zdystansowaną perspektywę Takashiego zderzoną z nerwowym sposobem bycia młodzieńca, który choć, jak twierdzi, chciałby bronić swą wybrankę przed społeczną dżunglą, sam wydaje się być tej dżungli idealnym wcieleniem.
Siła filmu Kiarostamiego tkwi jednak nie tyle w komizmie, czy kontrastach samych w sobie, ale w stylu i tonie, które w decydującej mierze przesądzają o jego ironicznym wydźwięku. Tym najważniejszym, docelowym tematem "Like Someone in Love" jest narastający między-ludzki chaos (uczuć, kłamstw, dążeń, egoizmu...), w którego trybach wyjściowa sentymentalność tej historii, zostaje z czasem doszczętnie i w niekoniecznie wesoły sposób zmielona. Tymczasem Kiarostami pozbawiając swój film jakiegoś głównego punktu ciężkości, tak konsekwentnie, jak przewrotnie, opowiada go trochę jak "drobnostkę", lekką, a przez to wydawać by się mogło - błahą opowiastkę o uczuciach, a trochę jak snuty przez gawędziarza-intelektualistę dowcip. Tyleż zabawny co wyrafinowany i gorzki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz