czwartek, 30 maja 2013

Wypełnić pustkę, reż. Rama Burshtein (2012)

Doskonały debiut izraelskiej reżyserki, na tę chwilę jeden z trzech najlepszych (nowych) filmów, jakie w tym roku widziałem. Rozgrywający się w środowisku chasydów intymny portret wchodzącej w dorosłość nastolatki, opowiedziany został z delikatnością przywodzącą mi na myśl "kobiece kino", jakie swego czasu robił w Japonii Mikio Naruse - opowiadające zresztą o podobnie swoistej, tradycyjnej kulturze. Po pierwszym seansie "Wypełnić pustkę" miałem wrażenie, że siła filmu tkwi przede wszystkim w portrecie jego ujmująco niewinnej bohaterki. W bliskości kamery, uwadze, z jaką przygląda się ona kolejnym emocjom rysującym się na twarzy rozkwitającej dziewczyny, co - przy całej charakterystycznej dla tej historii powściągliwości - zbliża się z czasem do tego rodzaju intymności przedstawienia, który w swoim natężeniu aż lekko zawstydza, ma w sobie coś z podglądactwa. Po seansie kolejnym, tydzień później, nie mam wątpliwości, że to również - i to w nie mniejszym stopniu - przedstawienie całej tej zamkniętej społeczności ortodoksyjnych Żydów, w obrazie której - jakby na przekór licznym współczesnym opowieściom o wrażliwych jednostkach żyjących w zamkniętych (ultra)tradycyjnych kulturach - nie ma nic opresyjnego. Poniekąd wręcz przeciwnie, bo niewinność bohaterki w kluczowej mierze wyrasta właśnie z niekwestionowania roli, jaka została jej przypisana przez wspólnotę, której jest częścią. Roli, w której - również w chwilach cierpienia - odnajduje się tyleż bezkrytycznie, co naturalnie. Idąc dalej - charakterystyczna może dla każdego udanego kina inicjacyjnego pewna czystość emocji, niejako zrównana zostaje tutaj z czystością tradycji i rytuału, w ukazaniu których debiutująca reżyserka jest na tyle szczera i wrażliwa i osobna jednocześnie, że każda próba krytycznego odczytania jej filmu poprzez przynależące do innego świata, kategorie czysto indywidualistyczne (lub np. feministyczne) byłaby zwyczajnie wulgarna i nie na miejscu. Trudno mi sobie zresztą taką sytuację wyobrazić. Świat "Wypełnić pustkę", choć obcy, "egzotyczny", budzi raczej zazdrość niż opór. Jest nie tylko uporządkowany, ale jest też w nim jakaś naturalna, niczym nieskażona duchowość, jak w najlepszych filmach Ozu nigdy nie podawana wprost, ale wszechobecna. Może najpiękniej dająca o sobie znać w skromnym przecież, a bardzo emocjonującym finale, w którym tradycyjny rytuał przejścia w dorosłość nieoczekiwanie objawia się (nieoczekiwanie, bo nie ma wielu takich scen we współczesnym kinie), jako doświadczenie transcendentalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz