Niezależny, debiutancki film duetu McGehee-Siegel to jeden z osobliwszych filmów neo-noir pierwszej połowy lat 90tych. Jest bliski filmowego eksperymentu, bardzo intelektualny, przez co wypada osobno zarówno na tle innych przedstawicieli gatunku tego okresu, jak też filmu-noir w ogóle. Zrealizowany w czerni i bieli, jest co prawda mocno stylizowany na klasykę, ale przede wszystkim na amerykańskie kino przełomu lat 50/60tych, ze wskazaniem na twórczość Samuela Fullera, do której McGehee i Siegel odwołują się już na poziomie nazwisk bohaterów (Dr Fuller, Towers - od ulubionej aktorki reżysera, Constance Towers). Tematycznie nawiązują zwłaszcza do jego znakomitego "Shock Corridor" z 63, z którym łączy "Suture", ujęty jednak od innej, można powiedzieć - przeciwnej strony, motyw całkowitej tożsamościowej przemiany.
Sam punkt wyjścia jest bardzo dla gatunku typowy: nieudana próba zabójstwa i w jej wyniku tracący pamięć bohater, który usiłuje następnie dojść prawdy o sobie. Ale już jego rozwinięcie zaskakuje. Przesuwając akcenty, twórcy na plan pierwszy wysuwają nie kryminalną intrygę (o której ani na moment nie zapominają), ale właśnie temat kruchej tożsamości; tego, co przez siebie i przez innych definiowane jako "ja". Idą w tej względności postrzegania o tyle daleko, że podporządkowując treści jej obrazowanie, obok kilku innych - istotnych, ale mniej jaskrawych, narracyjnych eksperymentów (dźwięk) - sięgają po przynajmniej jeden, bardzo śmiały koncept, w myśl którego to, co przedstawiane kłóci się z tym, co znaczy. Antagonistą granego przez czarnoskórego Dennisa Haysberta głównego (pozytywnego) bohatera filmu jest bliźniaczo do niego podobny brat - grany przez białego i zupełnie do Haysberta nie podobnego Michaela Harrisa. I, trzeba przyznać, wypada to niewymuszenie i rzeczywiście intrygująco. Jak zresztą cały film, który dobrze broni się na każdym ze swoich poziomów. I jako niezłe kino gatunku, i jako inteligentny postmodernistyczny pastisz oraz wypowiedź na temat tożsamościowych paradoksów. Ma przy tym tą dodatkową wartość, że - choć zanurzony w przeszłości - wydaje się być mocno prekursorski w odniesieniu do tego, co stanie się dominującą cechę kina neo-noir już za kilka lat, gdy twórcy kolejnych filmów gatunku i okolic, coraz częściej przenosić będą punkt ciężkości z całościowego obrazu zdemoralizowanego świata przedstawionego, na kreujące obraz tego świata - subiektywne ja; zawsze jakoś okaleczone, niejednokrotnie psychicznie skrzywione, niemoralne ("Following" i "Memento" Nolana, "Podejrzani" Singera, "Mulholland Drive" Lyncha, "Podziemny krąg" Finchera...).
Świetny film, dzięki za blognotkę, gdyby nie ona, nawet bym o nim nie wiedział. Czas sprawdzić resztę.
OdpowiedzUsuńSuper, naprawdę się cieszę, że zachęciłem kogoś do sięgnięcia po ten film.
Usuń