Jeden z najlepszych retro noir powstałych w latach 90tych, a przy tym również jeden z ostatnich udanych czarnych kryminałów w kostiumie z epoki. Adaptując powieść Waltera Mosley'a, Carl Franklin zrobił film, który z jednej strony wiernie podąża za wzorami detektywistycznego kryminału, z drugiej - który pewne jego aspekty już na starcie w kreatywny sposób przekształca. Osadzona w 1948 r. akcja rozgrywa się (najczęściej) w środowisku czarnoskórych mieszkańców Los Angeles, i w ślad za wplątanym w kryminalną intrygę bohaterem, granym przez Denzela Washingtona - Ezekielem "Easy" Rawlinsem, z ich perspektywy zostaje opowiedziana. W klasycznym noir podobny pomysł byłby oczywiście nie do przyjęcia. Tak ze względu na konwencje przedstawiania Afroamerykanów w filmach tego okresu, jak też - będący przyczyną powyższego - ich mocno jeszcze podszyty rasistowskimi uprzedzeniami ówczesny status w społeczeństwie amerykańskim. W filmie Franklina rasowy podział również daje o sobie znać. Jest jednak wpleciony w fabułę, i przynależny jej gatunek, w sposób dosłowny i podobnie naturalny, jak piękne kobiety w długich sukniach wieczorowych i brudne pieniądze skorumpowanych polityków. Franklin nie tyle "dodaje" murzynów do czarnego kryminału (czy też odwrotnie), co wzbogaca o nich jego obraz. Od pierwszych scen jego film nasycony jest kulturą czarnoskórej mniejszości (językiem, obyczajowością, muzyką...), która tym bardziej cieszy oczy, że sprawia jedyne słuszne wrażenie: jakby zawsze tam była, tyle że nie zawsze chciano ją pokazywać z bliska i na dłużej. Reszta to z sercem przyrządzone stylowe kino gatunku - z niegłupią intrygą, charyzmatycznymi bohaterami pierwszego i drugiego planu, dobrym aktorstwem i konsekwentną reżyserią. Jednym słowem, klasa.
Warto dodać, że "W bagnie Los Angeles" to adaptacja pierwszej z cyklu powieści Waltera Mosley'a o Ezekielu Rawlinsie i jego porywczym przyjacielu Mousie (w filmie doskonale zagranym przez Dona Cheadle). Co jakiś czas pojawiają się newsy o przymiarkach do kolejnych; miał być film z Jeffreyem Wrightem w roli Ezekiela (obsadowy ideał), NBC przebąkiwało coś niedawno o poświęconym mu serialu, ale póki co nie zanosi się, niestety.
Sam ostatnio go oglądałem i przymierzałem się, żeby co nieco o nim napisać. Z Franklina oprócz "One False Move" czy właśnie "Devil in a blue dress" bardzo klimatyczny jest "Out of Time", też akurat z Washingtonem w roli głównej.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że bardzo klimatyczny, odświeżałem sobie może z miesiąc temu i była to czysta przyjemność. "One False Move" też bardzo lubię.
UsuńPisz. Promuj. Chętnie przeczytam Twój tekst o filmie Franklina. Ja ze swojej strony pewnie skrobnę coś niedługo o "Reporterze", o którym z kolei Ty pisałeś, bo plany są, żeby wspomnieć tu na blogu tak o mniej więcej 20 filmach gatunku z tego okresu, a to jest tak dobre kino, że go po prostu ominąć w tym towarzystwie nie wypada.
wow, nie widziałam, a b. lubię noiry. Dopisuję do listy!
OdpowiedzUsuń