Jest jednym z najciekawszych i najzdolniejszych współczesnych japońskich reżyserów. Jest przykładem twórcy,
którego kolejne filmy, choć niejednokrotnie różne tematycznie, stale krążą
wokół tych samych zagadnień, ujmują je od innej strony, cięższej lub lżejszej,
kładą akcent na inne ich elementy, a czasem też, układając się w odbicia -
wchodzą ze sobą w polemikę. Tematem powracającym najczęściej jest strata.
Czyjeś odejście, porzucenie lub śmierć i próby radzenia sobie z tą sytuacją.
Jak przystało na twórcę o dużej autorskiej wrażliwości, Koreeda dąży do pocieszenia, do
odnajdowania tego, co jasne, ale nie na skróty. Tak jak niełatwy
jest jego humanizm, niełatwe jest pocieszenie, które nigdy nie wiąże się
podkolorowaniem rzeczywistości, zafałszowaniem jej obrazu. Również w tych
filmach, którym najdalej do tzw. realistycznych opowieści. W jego bajkach, za
jakie uznać można "After Life" (Wandafuru Raifu, 1998) i "Dmuchaną lalę" (Air Doll, 2009).
Akcja pierwszego z nich rozgrywa
się w po śmierci, w miejscu gdzie spotykają się zmarli mający za zadanie
wybrać ze swojego życia jedno wspomnienie, z którym pozostaną na zawsze.
Bohaterką drugiego jest lalka z sex-shopu, nagle ożywiona, "odnajdująca w
sobie serce", doświadczająca życia. Dla obu charakterystyczne
jest, że na świat przedstawiony patrzy się oczami bohaterów, a więc od strony,
która jednocześnie do życia przynależy i nie przynależy. Pozwala to Koreedzie na stworzenie dużego dystansu, z jakiego przygląda się kreowanej i
obserwowanej rzeczywistości. A tym samym na portret ludzkiej egzystencji,
bardziej niż w innych jego dziełach - całościowy, ogólny.
"Dmuchana lala" działa
pod tym względem mocniej. Ale też ze wszystkich filmów Koreedy ten jest
zdecydowanie najgęstszy i najbardziej dosłowny. Zarówno w diagnozie, jaką stawia,
jak i w sposobie, w jaki czerpie reżyser z metaforycznych i symbolicznych
znaczeń, którymi całość obudowuje. Pomaga w tym, że - jak wspomniano - jest
„Dmuchana lala” bajką. Ale szczególnego rodzaju: ekscentryczną, na przemian
liryczną i brutalną, bywa, że budzącą dyskomfort; fantastyczną, a jednak bliską
rzeczywistości.
Najogólniej rzecz ujmując wymowę
filmu sprowadzić można do krótkiej rozmowy tytułowej bohaterki z lalkarzem, jej stwórcą, podczas której na jego pytanie: "Czy spotkałaś kogoś lub coś
co było piękne?", ona odpowiada "Tak", ale jest to właśnie
"coś" lub "ktoś", nie całość. Jej "tak" jest
pewne, ale odległe od afirmacyjnego hymnu; jest to "tak" mimo
wszystko. Bo też rzeczywistość, którą oczami Nozomi portretuje Koreeda, w tym
samym stopniu przesiąknięta jest słonecznymi promieniami, co posępnością:
samotnością i niespełnieniem spotykanych przez bohaterkę osób. Nozomi jest ich obserwatorem,
ale też - może dlatego, że stworzona na ich podobieństwo - ich odbiciem i
dopełnieniem.
Silnie zaznaczone jest to zwłaszcza w dwóch aspektach opowiadanej historii. Pierwszy z nich dotyczy faktu, że przedstawiając bohaterkę jako ożywioną lalkę z sex-shopu, jako kobietę, a jednocześnie substytut, przedmiot służący do spełniania seksualnych potrzeb, Koreeda w niesubtelny sposób (po części może przypadkowy, ale zbyt znaczący, aby go zignorować) odwołuje się do seksistowskiego postrzegania kobiety w społeczeństwie egzystującym w myśl, często, opresyjnych w swoim patriarchalizmie wzorców. Drugi aspekt związany jest z postacią Junichiego, młodego mężczyzny, którego Nozomi poznaje w swojej pracy, w wypożyczalni filmów DVD. Gdzie przytrafia jej się wypadek: upadając, rani się i traci uciekające z nacięcia powietrze. Junichi pomaga jej, najpierw nadmuchuje, potem zakleja uszkodzone miejsce. Ponieważ jednak Nozomi jest poetycką wariacją na temat istoty ludzkiej, a powietrze, którym jest wypełniona, rozumiane jest tyleż jako życiodajny odpowiednik krwi, co i pustka (w znaczeniu egzystencjalnym) jaką naszą w sobie lub jaką mogą nosić w sobie ludzie, scena nabiera dodatkowych znaczeń. Z jednej strony - sposób, w jaki została sfilmowana nie pozostawia wątpliwości, że jest w niej coś erotycznego, dwuznacznie erotycznego, bo elementem seksualnego spełnienia jest w niej bliskość śmierci. Z drugiej, w konsekwencji, Koreeda po raz pierwszy ujawnia w tym momencie szczególny rys charakteru Junichiego, którym jest swego rodzaju pociąg do śmierci, melancholijne i destrukcyjne dążenie do niej.
Jak w powyższym przykładzie,
również dla innych bohaterów filmów Koreedy, śmierć jest często czymś więcej
niż ostatecznością, która kiedyś nadejdzie i tragedią, jaka się zdarza. Jest
pustką, która kusi. Już w swoim pierwszym fabularnym filmie, w "Mabaroshi" (Mabaroshi no hikari, 1995), przedstawia on historię kobiety, która próbuje pogodzić się i zrozumieć, "przeżyć" sens straty, jaką była dla niej śmierć pierwszego męża. Samobójcza śmierć, o tyle niezrozumiała i absurdalna, że
popełniona niejako pod wpływem impulsu - przez szczęśliwego
człowieka, spełnionego męża.
W piękny sposób do tematu tego
powrócił Koreeda w zrealizowanym sześć lat później "Oddaleniu" (Distance, 2001). W punkcie wyjścia rzecz nawiązuje do autentycznego
wydarzenia, jakim był w Japonii terrorystyczny atak sekty Aum-Prawda, mający
miejsce w tokijskim metrze w 1995. W "Oddaleniu" sekta nazywa się
Tęcza Prawdy, a jej terrorystyczna działalność wyjaśniona zostaje w pierwszych
minutach filmu: członkowie zatruli wodę pitną w tokijskich wodociągach, na skutek czego
zmarło ponad sto osób, a kilka tysięcy doznało obrażeń. Później popełnili zbiorowe samobójstwo. Akcja rozgrywa się w trzy lata po tych
wydarzeniach. Bohaterami są bliscy osób należących do Tęczy Prawdy, którzy w
rocznicę śmierci przyjeżdżają do ich dawnej siedziby, a po tym jak
ich samochód zostaje skradziony, spędzają w nim - w towarzystwie swoim, a także
jednego z byłych członków sekty, który uciekł z niej na krótko przed
tragicznymi wydarzeniami - całą dobę. Ich rozmowy przeplatane są kolejnymi
retrospekcyjnymi scenami wspomnień dotyczących najbliższych. Wspomnień, z
których wyłania się, niełatwy do uchwycenia i zrozumienia obraz kilkorga osób
nie potrafiących odnaleźć się w społeczeństwie, którego byli częścią. W tym
także we własnych rodzinach, które zastąpiło im uczestnictwo we wspólnocie
oferującej ten rodzaj więzi, jakiej wcześniej nigdzie indziej nie odnaleźli.
Tytułowe oddalenie w
pierwszej kolejności odnosi się do związków bohaterów z tymi, których stracili
poniekąd dwukrotnie. Ale znacznie tytułu jest szersze i można, a nawet należy
odnosić go również do relacji między żyjącymi, żyjącymi a martwymi, a wreszcie
- najbardziej ogólnie - do całościowego obrazu współczesności (bez duchowości),
o czym "Oddalenie" również traktuje. Ale skromnie, bez osądów. Z
wszystkich filmów Koreedy "Oddalenie" jest w formie może najbardziej
realistyczne. Zrealizowany po części jak paradokument, bez muzyki, z kamerą
pozostającą nieustannie gdzieś obok lub dwa kroki za bohaterami, z bardzo
oszczędnymi i naturalnymi - często sprawiającymi wrażenie improwizowanych -
dialogami, wreszcie z powściągliwością twórcy, jest filmem, z którego "nic
nie wynika", a przy tym filmem, w którym właśnie owe "nic" (a
nie padające z ust członków sekty słowa o odnalezieniu Prawdy, absolutu...)
odsyła gdzieś dalej - do tego, co transcendentalne. Przebijające z
kolejnych scen poczucie braku, bezsilności, błądzenie bohaterów (wszystkich,
tych źle wierzących, tych niewierzących...) sprawiają, że "gdzieś dalej", "coś więcej" są w "Oddaleniu" czymś stale odczuwalnym - wszechobecnym. Choćby
tylko jako potrzeba. Nawet jeśli niczego więcej nie ma i nie będzie.
W zrealizowanym między
"Mabaroshi" a "Oddaleniem", wspominanym już wyżej
"After Life" z 1998. do tematu śmierci podszedł Koreeda od wręcz
dosłownie przeciwnej strony, bo od strony nieżyjących. Bohaterami są zmarli
mający za zadanie wybrać jedno wspomnienie na wieczność oraz pomagający im w
tym "urzędnicy", którzy również nie żyją, ale odmówili podobnego wyboru lub nie byli go w stanie dokonać. Obraz życia po
życiu, tego przejściowego i tego wiecznego, jest w filmie Koreedy - zrealizowanym w sposób niekoniecznie mniej naturalny niż "Mabaroshi"
czy "Oddalenie", w scenerii, którą trudno nazwać niebiańską – czymś
bardzo osobnym, ale i bez aspiracji do bycia wizją. Jest pewnym czysto
filmowym, a nawet pretekstowym konceptem, trochę ironicznym i autotematycznym. W drugiej części filmu, gdy przychodzi do rekonstrukcji wybranych przez
bohaterów wspomnień, zaczyna on przypominać dokument z planu, typowy "making of"; podobnie jest w scenach, w
których odtwarzane są z taśm wideo fragmenty przeżytego życia bohaterów, wyglądające jak urywki klasycznych, obyczajowych filmów
japońskich.
Jak w
późniejszej "Dmuchanej lali", w "After Life" nie chodzi o
wizje i metafizyczną fantastykę, ale dobry fabularnie pretekst dla szukanie
tego, co w życiu dobre, co zostaje zapamiętane jako najważniejsze. W historiach
opowiadanych przez bohaterów "After Life", obok chwil spędzonych z
ukochanymi osobami, wspomnień rodziców, dzieciństwa, niejednokrotnie są to
wspomnienia aż zaskakująco skromne i banalne: jak taniec w ładnej sukience, jak
powiew wiatru na twarzy w pewnej, konkretnej chwili. Takie codzienne
"nieistotne” drobiazgi, od spaceru w parku po krzątaninę w kuchni,
konsekwentnie afirmowane są przez Koreedę i w każdym innym filmie. Pod tym
względem wyjątkowo ważny jest zwłaszcza ich wizualny styl. Kino Koreedy jest bardzo plastyczne,
malarskie w swoim skupieniu się na otaczającej bohaterów naturze, również tej
martwej, jej detalach. I być może to właśnie w tej malarskości, dążącej do
wiernego obrazowania codziennego życia (ale tak, aby wydobyć na światło dzienne
to, co w nim często niedostrzegane, naturalne, zwykłe), zawiera się
najpełniej "duchowość" kina Koreedy.
Inną grupą, poprzez którą opowiada
on o rzeczywistości, a którą z powyższymi łączy fakt niewinności są dzieci.
Obecni i istotni w co najmniej połowie jego filmów, a będący pierwszoplanowymi bohaterami trzech z nich, "Dziecięcego świata" (Dare mo shiranai, 2004), "Życzenia" (Kiseki, 2011) i "Jak ojciec i syn" (Soshite chichi ni naru, 2013). W najdoskonalszym z tej trójki "Dziecięcym świecie", Koreeda
nawiązując do autentycznych wydarzeń mających swe miejsce w Tokio pod koniec
lat 90, przedstawia historię czworga dzieci (z których najstarszy, Akira, ma 12
lat), których istnienie matka ukrywa przed swoim kochankiem oraz
właścicielami wynajmowanego mieszkania, pozostawia je same sobie i opuszcza je
na długie miesiące. Charakterystyczna dla reżysera jednostajna narracja, która nie akcentuje scen dramaturgicznie ważniejszych, ale wszystkie wydarzenia
obrazuje w tym samym tonie, tu doprowadzona zostaje do perfekcji. W czym
pomaga, że współgra ona z niejako przewodnim (i tytułowym) motywem całości, w
myśl którego przedstawione wydarzenia, odbywając się na oczach dorosłych, nie
zostają przez nich zauważone. Choć "Dziecięcy świat" nie jest tak
drastycznym filmem, jak drastyczna była rzeczywistość, która go zainspirowała - to wstrząsająca opowieść. Jednocześnie ze względu na swoich bohaterów,
ich spojrzenie, któremu jest podporządkowany i które kreuje, jest to film pełen
naturalnego ciepła, czułości. Oglądając tę historię nie sposób nie odnieść wrażenia, że Koreeda - na tyle, na ile tylko jest to możliwe - próbuje ocalić swoich porzuconych i skrzywdzonych
bohaterów, którzy ostatecznie nie zostają zniszczeni przez tragedię, jaka ich spotkała; pozostając solidarni względem siebie, pozostają niewinni.
"Hana" (Hana yori mo naho, 2006) to jedyny w
filmografii Koreedy film historyczny. Przedstawiciel gatunku jidai geki.
Mocno polemiczny w odniesieniu do swoich klasycznych poprzedników, do w których
sposób bezpośredni nawiązuje. Bohaterem rozgrywającego się w pierwszych latach
XVIII w. filmu jest Sozaemon Aoki, młody samuraj, który przybywa do Edo, aby
odnaleźć i pomścić zabójcę swojego ojca. Zamieszkuje w dzielnicy slumsów, uczy
okoliczne dzieci czytania i pisania, i powoli wtapia się w miejscowe
społeczeństwo. Kiedy w końcu odnajduje swojego wroga, zemsty do której pod naporem
tradycji i nakazu swojego rodzinnego klanu dążył, nie traktuje już jako
właściwego rozwiązania. I do zemsty nie dojdzie, odbędzie się ona jedynie w
sferze sztuki, mistyfikacji, mitu. "Hana" to bardzo humanistyczne i
pacyfistyczne w wymowie kino samurajskie, jednocześnie szanujące jego wzorce i rozbrajające je. Na kilku poziomach. Z jednej strony nietypowe, jak na
temat i gatunek, jest już miejsce akcji i zamieszkujący slumsy, a dosłownie zaludniający film barwni, drugoplanowi bohaterowie, co w połączeniu z często
lżejszym, wręcz komediowym tonem całości, przydaje mu mocno ludycznego
charakteru. Z drugiej, szlachetna przecież postać Aokiego pomyślana i
rozwinięta jest jako przeciwieństwo samurajskich bohaterów z klasycznych filmów
Kobayashiego czy Kurosawy. Nie tylko stroni od walki i ostatecznie jej
zaprzestaje, ale nawet, gdy do niej staje, niekoniecznie ma się czym wykazać.
Jego dobroduszna postawa (piękną konsekwencją jedynego spotkania Aokiego z jego
"przeciwnikiem" będzie fakt, że ten drugi wyśle swojego przybranego
syna do prowadzonej przez Aokiego szkoły) wybrzmiewa silnie tym bardziej, że
Koreeda dosłownie zestawia ją tutaj z kanoniczną dla gatunku opowieścią o 47
samurajach, których historia przewija się w "Hanie" na drugim planie.
"Ciągle na chodzie" opowiada o dwóch
dniach z życia japońskiej rodziny. Trzydziestokilkuletni Ryota wraz z młodą
żoną i przybranym synem przyjeżdża do domu swoich rodziców na uroczystość
upamiętniającą tragiczną śmierć jego brata. W rodzinnym domu Ryoty pojawia się
też jego siostra z mężem i dwójką dzieci. U Koreedy - podobnie jak często u Ozu
- na plan pierwszy wysuwa się motyw mijania rodziców i ich dzieci, nieznacznie
ukryty konflikt. I podobnie jak często w pozostałej twórczości reżysera
rozgrywa się to w pamięci straty ukochanej osoby. Z jednej strony Ryota od lat
pozostaje w cieniu zmarłego brata, co jest przyczyną tłumionego żalu, jaki
odczuwa względem rodziców, zwłaszcza wycofanego ojca. Z drugiej, mimo
powierzchownie manifestowanej grzeczności, jego rodzice wyraźnie nie akceptują
nie tradycyjnego małżeństwa ich syna z wdową, do tego z dzieckiem.
Przyczyny rozbieżności między
rodzicami a ich dzieckiem wynikają więc z podwójnej natury. Po pierwsze z
faktu, że ich model rodziny ukształtowany został przez inną niż współczesna
obyczajowość, po drugie z osobistej tragedii, straty syna, z którą pomimo
upływu lat nie potrafią się pogodzić.
Jeśli spojrzeć na film Koreedy pod
kątem najistotniejszych różnic w odniesieniu do twórczości Ozu to na
podstawowym poziomie byłoby to przesunięcie akcentów, przyjęcie perspektywy nie
rodziców, a ich dzieci, i konsekwencje tego spojrzenia. Patrząc przez pryzmat
sądów, wartościowania, u Ozu przyczyny konfliktu między pokoleniami rodziców i
ich dzieci brały się zwykle z oddalenia tych ostatnich, z zaniku ich więzi
rodzinnych, ich nowoczesności. Tak było w słynnej „Tokijskiej opowieści” (Tokyo monogatari, 1953) gdzie
większość młodych bohaterów przedstawił Ozu jako postacie egoistyczne: nie
znajdujące czasu, a w szerszej perspektywie również wystarczająco wiele uczucia
dla starych rodziców. Ale spojrzenie tego rodzaju pozostawało charakterystyczne
dla niemal całej twórczości Ozu, w której szacunek dla tradycji, dla starszych
odgrywał zawsze zbyt ważną rolę, aby ich niedoskonałość, popełniane przez nich
błędy, mogły zostać przedstawione, jako równie ważne czy wręcz ważniejsze, niż
błędy popełniane przez ich dzieci.
Koreeda, przyjmując perspektywę
młodych, odwraca podobne spojrzenie. Aczkolwiek nie w całkowity sposób. Mimo że
młodzi bohaterowie jego filmu kształtowani się już przez inną obyczajowość niż
ich rodzice, przez nowoczesną obyczajowość, to jednak – inaczej niż zwykle u
Ozu i pokrewnych mu klasycznych twórców – ich nowoczesność nie jest
równoznaczna z oddalaniem się od tradycji. Zaabsorbowany swoją pracą Ryota jest
raczej charakterystycznym przykładem japońskiego ojca rodziny, z kolei z dużą
sympatią odmalowana przez reżysera żona Ryoty, ładnie wpisuje się we wzorzec
tradycyjnej japońskiej "mądrej żony, dobrej matki". Oboje więc
realizują w swoim życiu pewien tradycyjny wzór. Nowość w stosunku do klasycznego
kina tego nurtu polega tu głównie na tym, że u Koreedy nie jest to już tradycja
szczelnie zamknięta, ale tradycja zmieniająca się pod wpływem pochodzących z
nowoczesności wzorów, które wchłania i które wchodząc w obręb tradycyjnych
struktur, stają się ich częścią.
Bardzo dobry tekst.
OdpowiedzUsuńDzięki.
UsuńJest to zdecydowanie najlepszy szkic spośród tekstów, które miały ukazać się na łamach pewnego magazynu internetowego... Dawno nie czytałem czegoś tak szykownie skrojonego, przystępnego, a zarazem analitycznie wnikliwego. Gdy nadrobię zaległości (czytaj: zapoznam się z filmami Koreedy nakręconymi po "Aruitemo, aruitemo") napiszę coś więcej.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa.
Usuń