czwartek, 9 maja 2019

Studnia i wahadło, reż. Stuart Gordon (1991)

Z opowiadaniem Edgara Allana Poego wspólny ma przede wszystkim tytuł i wymienione w nim gadżety użyte jako narzędzia tortur, może jeszcze szczury i oczywiście inkwizycję, choć wielki inkwizytor Torquemada u Poego nie występował. U Gordona, w efektownie przestrzelonej kreacji Lance'a Henriksena, jest diabolicznym impotentem o sadomasochistycznych preferencjach, takim trochę średniowiecznym Pinheadem tudzież materiałem na niego; wzorcowym wcieleniem eksploatacyjnego potencjału zakochanych w śmierci wieków średnich. Atrakcją tego nieco przaśnego, ale udanego filmu jest lekko szyderczy, odpowiednio do czasu akcji karnawałowo-awanturniczy rys rodem z "Flash+Blood" Paula Verhoevena. W pierwszej scenie przedstawiciele inkwizycji poddają karze chłosty wydobyty z trumny szkielet arystokraty, w jednej ze scen późniejszych, palona na stosie czarownica wybucha w oprawców żywym ogniem, ponieważ chwilę wcześniej udało jej się podjeść prochu. Czarownica jest zresztą prawdziwą poczciwą czarownicą, a sam film zdecydowanie po stronie swobodnej półpogańskości przeciwstawionej spiętej zabobonności okrutnych mnichów. Maria - ofiara i obiekt westchnień napalonego, ale nieumiejącego Torquemady - w swojej niewinności jest jednocześnie wcieleniem Marii Magdaleny i nieświadomą swej mocy empatyczną wiedźmą ze zdrowym seksualnym apetytem. Sekwencja przedstawiająca jej przesłuchanie jest właściwie obrazem molestowania seksualnego A.D. 1492; opresyjność przesłuchujących ją duchownych jawi się jako opresyjność całego katolickiego kościoła, tak jak do kościoła, z jego chrześcijańskim umiłowaniem wstydu i umartwienia, przynależą tu sadomasochizm i impotencja wielkiego inkwizytora. I jeszcze ten piękny cytat: Boże, jeśli wysłuchujesz wiedźm...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz