Rozgrywający się w ostatnich tygodniach drugiej wojny światowej, w nieco odizolowanym od zewnętrznego świata pensjonacie, inicjacyjny thriller, z tych, w których seksualne rozkwitanie i walka o przetrwanie wychodzą na jedno. W obrazie przeszłości jednocześnie spowity nostalgiczną mgiełką i naznaczony dekadencką zgnilizną; niby dziewczęco onieśmielony w perspektywie, ale i dosadnie wulgarny. Nie tyle stylowy, co stylowo niesubtelny. 24-letnia w trakcie realizacji filmu Leonora Fani wydaje się być starsza niż jej bohaterka, w której pokoiku kolorowe ściany wciąż zdobią wizerunki postaci z bajek, ale daje to smutny, na poły schizofreniczny efekt uwięzienia w ciele i strachu przed tym, na co naraża. W ten czy inny sposób czyhający na bohaterkę goście pensjonatu są jak narysowani: żigolak-drapieżca, nie dość że przylizany i z wąsikiem, to jeszcze o imieniu Rudolpho; nieszczęśnik, który stracił rodzinę w wojennym piekle o czym wciąż, z histeryczną ekscytacją, opowiada; gangsterzy, ich groźne miny, kapelusze i diamenty jak z B-klasowego noir albo może komiksu lub snu, bo im głębiej w piwnicę, tym więcej atmosfery śnienia, skradania się, podglądania, nieobecnego ojca i psychoanalizy dla początkujących, co brzmi może źle, a wypada i wygląda bardzo dobrze. W sugestywnych zdjęciach jest leniwa uroda letniego świtania, ale też nocna duchota, wilgoć piwnicznych wnętrz, lepkość dotyku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz