czwartek, 6 sierpnia 2020

You Don't Nomi, reż. Jeffrey McHale (2019)

Dokument o zmiennej, wieloletniej recepcji "Showgirls" Paula Verhoevena (1995), swego rodzaju wielogłos na temat, bo rozpisany w narracji na dziesięć zróżnicowanych głosów. Wśród nich David Schmader, organizator pierwszych prześmiewczych pokazów "Showgirls", który rysuje obraz filmu jako niezamierzonej komedii i kiczu monstrualnych rozmiarów. Przeciwnie krytyk filmowy Adam Nayman. Feministka Haley Mlotek oskarża Verhoevena o seksizm. Poeta Jeffery Conway nazywa "Showgirls" ostatnią z części wielkiej campowej trylogii, do której zalicza "Dolinę lalek" (1967) Marka Robsona i "Najdroższą mamusię" (1981) Franka Perry'ego. Z kolei aktorka April Kidwell, wcielająca się w postać Nomi Malone w scenicznej wersji "Showgirls", mówi o terapeutycznej roli, jaką odcisnęła na niej ta kreacja, a opowieść o jej sukcesie, staje się swoistym odwróceniem historii Elizabeth Berkley i jej pogrzebanej filmem kariery.   
        
Ilustracją dla wywodów są fragmenty "Showgirls", ale też innych filmów Verhoevena, błyskotliwie zmontowane, często same w sobie stanowiące komentarz, który podważa bądź polemizuje z wypowiedziami zaproszonych do projektu gości. Żadnych w tym gadających głów, tylko obrazy kina, czasem jakieś archiwalne nagranie, fragment prasowej recenzji lub scenicznej wersji filmu, sceny z klasyków jako punkt odniesienia.

Całość układa się w bardzo treściwą opowieść o złożoności kina i jego czytaniu, odnajdywaniu się w nim, ale i błądzeniu i rozbijaniu o nie z głupim rechotem na ustach. Jeden z ostatnich momentów "You Don't Nomi" to nagranie z rocznicowego pokazu "Showgirls". Dwie dekady po premierze, cztery tysiące ucieszonych "fanów" i zapowiadająca seans Elizabeth Berkley, która stoi na scenie, przed rozbawioną publicznością, trochę jak Tommy Wiseau. Niby są owacje, a jednak czuć w tym pomniejszenie i upokorzenie aktorki. W tym aplauzie kinofilskich kretynów kochających nie kino, a kabaret, w który je zamieniają, swój wysilony śmiech, swój sitcom na żywo.

Uderza, że w przypadku "Showgirls", szydera z filmu i grającej główną rolę aktorki są właściwie tożsame. Kino Verhoevena zawsze było na granicy, zhiperbolizowane, wulgarne i dosadne, naturalistyczne bądź ironicznie podkręcone. Kiedy jego treścią stała się opowieść o drodze nad-aktywnej striptizerki w Las Vegas, a twarzą odważna kreacja Berkley, hejt, który spadł na film, dużo więcej miał wspólnego z powszechnym seksizmem - karmiącym się choćby figurą "głupiej blondynki" -  niż jego rzeczywistą wartością.
 
Wśród głosów zaproszonych do projektu gości, na czoło wysuwają się te dwa najbardziej sobie przeciwne: pełna populistycznej retoryki ("Seriously? What? Seriously?") bekowa krytyka Schmadera i opinia Adama Naymana, zdradzającego w swoich refleksjach taką wrażliwość na język kina i, idąc dalej, jakiś nieoczywisty liryzm filmu Verhoevena, że można tylko żałować, że ekranowym czasem musiał się dzielić z innymi. Nie zaskakuje, że twórca dokumentu, Jeffrey McHale, jest wyraźnie po jego stronie, choć zdaje się też nie mieć wątpliwości, że w powszechnym odbiorze prym wiedzie i wieść będzie tępe raczej podejście Schmadera, bo tak jest łatwiej i zabawniej, dużo cycków i gadania o paznokciach. "Nie znasz mnie", pojawiający się dwukrotnie, niejednoznaczny tytuł wybrzmiewa smutno już za pierwszym razem, a za drugim wręcz elegijne - przebija z niego nie tyle oskarżenie, co szczery żal.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz