poniedziałek, 1 stycznia 2024

Gad, reż. Grant Singer (2023)

Dwie cechy podobają mi się szczególnie:

 Po pierwsze, że nie jest i wyraźnie nie chce być dzisiejszy, modny, że nie odmładza się, prowokacyjnie jest nawet trochę dziaderski – patrz scena, gdy bohater opowiada niepoprawny obyczajowo i mało wyrafinowany żart o Jessem Jamesie. Benicio Del Toro jest w swojej roli przede wszystkim sugestywny, masywny, cielesny, ale zupełnie nie dynamiczny, raczej nieruchomy, filmowany często w pozycji siedzącej, zastygłej. Nawet w tych dwóch scenach, w których grany przez niego Tom strzela do kogoś lub ktoś do niego, porusza się tyle o ile, siła tkwi w masie, doświadczeniu. Bohatera nie odmładza ani kondycja, ani najbliższe otoczenie – co raczej nieczęste w gatunku, Tom jest w szczęśliwym, ale bezdzietnym małżeństwie z kobietą w późnym średnim wieku. Oglądanie Alicii Silverstone po raz pierwszy po latach w roli tak dużej i tak odmiennej od tych z lat 90., daje naturalny, świeży efekt. Najmłodsza jest w "Gadzie" Summer – ofiara (w tej roli Matilda Anna Ingrid Lutz, dziewczyna z "Zemsty" Coralie Fargeat), może jeszcze jej były mąż, ale już granego przez Justina Timberlake'a Willa Grady'ego, wciąż widzimy w towarzystwie starej matki – żeby nie było wątpliwości, do którego ze światów typ przynależy. 
 
Po drugie – atmosfera jest osobna, rytm nieśpieszny, kamera często zatrzymuje się na opustoszałych przestrzeniach, kuchni, szatni, schodach, korytarzach. Całość jest stosunkowo realistyczna, twardo przy ziemi, ale kryje w sobie nadrealistyczny rys – motyw snu przewija się tu tak gęsto, że ostatecznie i sama intryga sprawia wrażenie podszytej snem. Śnienie, paradoksalnie, bardziej przybliża tu do siebie bohaterów niż oddala. W jednej z początkowych scen filmu, sen opowiada Summer, potem, gdzieś w połowie, Tom – ich sny są analogiczne i dotyczą paraliżu w chwili zagrożenia. Wkrótce później jest długa sekwencja z Tomem i Gradym, która okazuje się koszmarem, ale której tonacja i tempo nie różnią się od reszty filmu. Podczas sceny przyjęcia Tom wychodzi na zewnątrz, przez chwilę przygląda się z oddali żonie, która śpiewa akurat "Am i only dreaming...". Jest wreszcie intrygująco zmontowana scena, w której obraz granego przez Michaela Pitta, wściekle boksującego Elia, nachodzi, także dźwiękowo, na obraz śniącego koszmar Toma. Nie bez znaczenia, że rozedrgany Eli to samozwańcze (?) alter ego Toma: widząc jego odznakę, zwraca uwagę, że obchodzą urodziny tego samego dnia i należą do bliźniąt, nosi czapkę z napisem police, a kluczową dla śledztwa informację podaje Tomowi jako szansę na "odkupienie win". Pitt jest w tej zagadkowej, niejednoznacznej roli doskonały i jeśli coś w "Gadzie" wzbudziło we mnie niedosyt to nie dość ekranowego czasu dla jego bohatera.
 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz