poniedziałek, 1 stycznia 2024

Falcon Lake, reż. Charlotte Le Bon (2022)

Niespodziewanie wspaniałe kanadyjskie "Falcon Lake" debiutującej w roli reżyserki Charlotte Le Bon. Inicjacyjna opowieść o pierwszej miłości, którą stopniowo przenika i ostatecznie wchłania opowieść o duchu, o śmierci. Jak często w historiach spod znaku lata miłości, również ta opowiedziana przez Le Bon to swego rodzaju przepisanie rajskiego/bukolicznego mitu, w którym natura, zespolona z wewnętrznym życiem bohaterów, nie jest niczym innym niż naturą, ale czymś znacznie więcej niż okolicznościami przyrody. Trzynastoletni Bastien i szesnastoletnia Chloe (imię raczej nieprzypadkowo zbieżne z imieniem bohaterki sielanki Longosa "Dafnis i Chloe") są tylko między sobą, zbliżeni czasem i miejscem – wakacjami, które wraz z zaprzyjaźnionymi rodzinami spędzają nad tytułowym jeziorem – są niewinni, przynajmniej tak długo, jak długo obcy nie podejdą zbyt blisko. Chociaż atmosferę lata czuć w niemal każdej scenie, stosunkowo niewiele jest w "Falcon Lake" pełnego słońca. Światło jest naturalne, ale jak przygaszone, zachmurzone, jest dużo wyblakłych barw, nocnych sekwencji, mroku i półmroku, z których wyłaniają się lub w których nikną sylwetki postaci. Przyjazną, wakacyjną scenerię od pierwszych minut nadgryzają niepokojące obrazy: cienie, które, jak w "Domu nocnym" Davida Brucknera, wydają się czymś więcej niż cieniami, martwe drzewo, do którego reżyserka powraca kilkakrotnie jak do wizualnego refrenu, śmierci w Arkadii, jeszcze jednego z literackich, i malarskich, arkadyjskich tropów. Przy tym wszystkim, a nawet przede wszystkim, to bardzo naturalny, w znaczeniu szczery, uczciwy film; dialog jest niezręczny i prawdziwy, tak jak niezręczni i prawdziwi są Bestien i Chloe, para dzieciaków w swoim wieku, bliskich i swojskich jak ze starego filmu Janusza Nasfetera.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz