Mocno zapomniany i – na ile się orientuję – w sprzedażowym obiegu wciąż dostępny jedynie w kopii VHS, doskonały film w reżyserii Roberta Butlera. Po raz pierwszy widziałem dekadę temu, w dostępnej na YouTube kopii – dalekiej od nazwania jej choćby niezłą; po raz drugi w minionym roku – w zdecydowanie lepszej już wersji dryfującej w kinofilskim internetowym kosmosie [patrz yts]
James Brolin gra Seana Boyda, kierowcę ciężarówki i byłego policjanta, którego córka zostaje porwana w biały dzień, w tłumie, przed szkołą, na oczach ojca ruszającego w natychmiastowy pościg.
Film Butlera to miejskie kino akcji zbudowane na kapitalnym koncepcie, w myśl którego największą przeszkodą, czy wręcz ich sumą, jest dla bohatera miasto. Nowy Jork nie robi tu za tło wydarzeń, ale, jak na plakacie, to stojący przed Boydem mur do zburzenia, góra do zdobycia. Jest taki nie tylko w swojej infrastrukturze, ale też w pośpiechu (w tle niemal zawsze ktoś biegnie, krzyczy, trąbi) i rozgorączkowaniu, w chaosie (dość powiedzieć, że córka Boyda zostaje porwana przez pomyłkę), zróżnicowaniu etnicznym i ekonomicznym, w barierze mentalnej, więc i językowej – nawet jeśli to ten sam język; w nieustannym ruchu i skorumpowaniu. W jednej ze scen nienawidzący Boyda skorumpowany policjant (brawurowo zagrany przez Dana Hedayę) nie wytrzymuje ciśnienia, z szaleństwem w oczach sięga po strzelbę i niczym bohaterowie "Gorączki" Manna, nie bacząc na przechodniów, urządza strzelaninę w centrum miasta. W innej, rozgrywającej się w zniszczonej, zagruzowanej, jakby powojennej scenerii południowego Bronxu, ścigający porywacza Boyd, sam jest ścigany przez agresywny gang, którego teren naruszył, nikt nie słucha wyjaśnień.
W "Night of the Juggler" miasto przytłacza, ale przytłacza inaczej niż choćby w klasycznym filmie noir, bo w całej swojej wielkomiejskiej barwności pozbawione jest fatalizmu. Mimo że mocno niedoskonałe, nadszarpnięte anarchią, pełne jest też ulicznej energii (i humoru), która z miejsca staje się paliwem filmu.
W postaci granego przez Cliffa Gormana porywacza, pełnego rasistowskiego jadu sfrustrowanego samotnika w wojskowej kurtce, nietrudno doszukać się nawiązań do Travisa Bickle; nawiązań do filmu Scorsesego jest tu zresztą więcej i szerzej i jeśli miałbym umiejscowić film Butlera na mapie kina najlepszego, napisałbym, że to zagubione ogniwo między "Taksówkarzem" Martina Scorsesego a "Komando" Marka L. Lestera. Destroyer!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz