Gdybym oglądał film Mariusza Grzegorzka w domowych warunkach to pewnie nie obyłoby się bez zapełnienia popielniczki przy okazji. W kinie z konieczności ograniczyłem się do co-kilkunastominutowego mruczenia pod nosem czegoś w stylu: "ale jazda".
"Jestem twój" to film histeryczny w swojej wybuchowej emocjonalności, szalony, intensywny, przerysowany a przy tym bardzo bardzo piękny. Mocny teatralny rodowód, kilka plenerów, więcej wnętrz, najczęściej nowoczesnych, sterylnych (próżniaczych) oraz pięcioro skonfrontowanych i skonfliktowanych ze sobą „pokręconych” bohaterów, którzy mówiąc, zawsze wyrażają (wykrzykują, wypłakują) jakieś emocje, zwykle negatywne. I też skonfliktowane ze sobą.
Frustracja, śmieszność, samotność, kochanie, niekochanie, zazdrość, demony przeszłości, demony współczesności, demony w ścianie. Biedni i bogaci. Stężenie żalów i cierpień wręcz telenowelowe, tyle że telenowela jest mdła w smaku, "Jestem twój" odwrotnie. Tego rodzaju historie określa się czasem jako "emocjonalne porno". O filmie Grzegorzka też by tak może mówiono, gdyby nie był tak brawurowo zagrany, napisany, wyreżyserowany.
Grzegrzek lawirując między – powiedzmy – bergmanowską intymną psychodramą, a niemal groteskową czarną komedią, tworzy z obu nierozerwalne jedno. Jest bardzo poważny i bardzo ironiczny jednocześnie. Czuły dla swoich bohaterów i bezlitosny. Podobnie zresztą jak oni dla siebie nawzajem. Niby antypatyczni, ale nieobojętni w swojej szamotaninie.
Kiedy w jednej z początkowych scen filmu w tle rozbrzmiewa niegdysiejszy przebój grupy Shout "Przepraszam za miłość" to brzmi on po prostu jak kiczowata, pop-rockowa piosenka wyrażająca myślowo-uczuciowe horyzonty infantylnej nastolatki. Gdy w zakończeniu ta sama piosenka pojawia się po raz kolejny - brzmi już zdecydowanie inaczej, poważniej, mądrzej. Może dlatego, że wcale nie inne "przepraszam" wypowiedziane (lub wykrzyczane) zostanie w międzyczasie przez dwoje bohaterów filmu.
Ale gdzieś w międzyczasie zmienia się też środek ciężkości tej historii. Początkowo, pierwsze skrzypce gra w "Jestem twój" konflikt na linii damsko-męskiej; później, bodaj najistotniejsza staje się relacja rodzic-dziecko (dotycząca zarówno tego rodzica wciąż obecnego, tych już nieobecnych, ale również tych przyszłych) ta, od której może wszystko się tu zaczyna – również traumy – ale też jedyna, która oferuje bohaterom szansę wyjścia poza ich samotność, egocentryzm, a przede wszystkim niedojrzałość.
I ostatnia scena. Bodajże od czasu "Głośniej od bomb" Wojcieszka żaden inny rodzimy twórca nie zakończył swego filmu tak pięknym obrazem.
Jestem fanem.
"Jestem twój" to film histeryczny w swojej wybuchowej emocjonalności, szalony, intensywny, przerysowany a przy tym bardzo bardzo piękny. Mocny teatralny rodowód, kilka plenerów, więcej wnętrz, najczęściej nowoczesnych, sterylnych (próżniaczych) oraz pięcioro skonfrontowanych i skonfliktowanych ze sobą „pokręconych” bohaterów, którzy mówiąc, zawsze wyrażają (wykrzykują, wypłakują) jakieś emocje, zwykle negatywne. I też skonfliktowane ze sobą.
Frustracja, śmieszność, samotność, kochanie, niekochanie, zazdrość, demony przeszłości, demony współczesności, demony w ścianie. Biedni i bogaci. Stężenie żalów i cierpień wręcz telenowelowe, tyle że telenowela jest mdła w smaku, "Jestem twój" odwrotnie. Tego rodzaju historie określa się czasem jako "emocjonalne porno". O filmie Grzegorzka też by tak może mówiono, gdyby nie był tak brawurowo zagrany, napisany, wyreżyserowany.
Kiedy w jednej z początkowych scen filmu w tle rozbrzmiewa niegdysiejszy przebój grupy Shout "Przepraszam za miłość" to brzmi on po prostu jak kiczowata, pop-rockowa piosenka wyrażająca myślowo-uczuciowe horyzonty infantylnej nastolatki. Gdy w zakończeniu ta sama piosenka pojawia się po raz kolejny - brzmi już zdecydowanie inaczej, poważniej, mądrzej. Może dlatego, że wcale nie inne "przepraszam" wypowiedziane (lub wykrzyczane) zostanie w międzyczasie przez dwoje bohaterów filmu.
Jestem fanem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz