Pod koniec 2008 roku Joaquin Phoenix najpierw ogłosił, że rezygnuje z aktorstwa, następnie, że swoją artystyczna karierę zamierza kontynuować jako hip-hopowiec. Dla podkreślenia wagi swojej przemiany a również wzmocnienia jej bezpośredniego oddziaływania przestał się golić. Udzielił też kilku żenujących wywiadów, z których najważniejszym, najgłośniej komentowanym był jego występ w talk show Davida Lettermana podczas którego pół-przytomny, mamroczący Phoenix sprawiał silne wrażenie pozostawania pod wpływem niedozwolonych substancji. Niedługo później pojawiła się informacja o powstającym dokumencie "na żywo" rejestrującym nieoczekiwaną przemianę, tudzież kryzys aktora. Newsy odnośnie realizowanego filmu były zresztą nie mniej ekscytujące niż wcześniejsze kontrowersje. Im bliżej jednak było premiery filmu, tym głośniej mówiono o fikcyjnym/prowokacyjnym charakterze tak przemiany Phoenixa, jak też w konsekwencji - powstającego dokumentu.
Nie widziałem wcześniej kontrowersyjnego występu Phoenixa u Lettermana. Zobaczyłem go w całości już po obejrzeniu filmu i szczerze mówiąc nie rozumiem jak ktokolwiek mógł to potraktować poważnie. Ale być może wymądrzam się po czasie. W każdym razie mógł, a część z nich trzyma się dzielnie do dziś. W kontekście "I'm Still Here" występ ten na tyle mocno różni się od wcześniejszego zachowania aktora, że powinien przekonać również największych sceptyków co do swojego rzeczywistego charakteru. Jest on zresztą znakomicie zagrany przez Phoenixa, podobnie jak cały film, czemu sprzyja dominujący w nim ton, nie tyle prowokacyjny, co - powiedzmy - intymny: zdecydowana większość "I'm Still Here" poświęcona jest przemianie jego bohatera, przemianie kontrowersyjnej więc w stałym towarzystwie brzydkich wyrazów, alkoholu, narkotyków, prostytutek. I nieustannego bełkotu o odnajdowaniu własnej ścieżki. Dopiero w tle, z czasem coraz bardziej eksponowanym rozgrywa się show o większych rozmiarach.
Potrafię zrozumieć, że z punktu widzenia Phoenixa i Afflecka pozostających w samym centrum światka, który - i poprzez który - portretują/okłamują to było to coś. Coś mocniejszego niż zwykły "przekręt". W filmie to jednak nie działa. Ogląda się go jako przedsięwzięcie dość jałowe. Jako chwilami autentycznie zabawny i cięty (a chwilami nie) a jednak przydługi żart nie wart ostatecznie talentu osób za nim stojących.
Kultura popularna to bardzo giętkie zjawisko, można sobie z niej czerpać do woli i w zależności od dostępnych środków i zajmowanej pozycji tworzyć w jej ramach swoje opowieści, skandale i prowokacje, tak zrobili Phoenix z Affleckiem, nie oni pierwsi, nie ostatni. Tyle że w ogólniejszej perspektywie podobnie jak wychodzenie gwiazdy poza swoją rolę jest tylko jej rozszerzeniem i wzbogaceniem, tak kolejne obnażanie kulisów współczesnej kultury jest/staje się niczym więcej jak kolejnym dowodem na jej wszystko znoszącą - przemielającą na swoje - elastyczność. Jeden z dziennikarzy Wyborczej pisząc o "I'm Still Here" obwieścił, że ludzie uwierzą we wszystko jeśli zobaczą to w telewizji, udowodniło to właśnie dwóch hollywoodzkich aktorów... I ta spóźniona o kilkadziesiąt lat rewelacja jest dobrym podsumowaniem całego tego projektu, który niby coś podważa, coś udowadnia, niby jest wielkim skandalem a jednak nie wychodzi w tym wszystkim poza miałki, efektowny (pod)tytuł newsa. Naćpany Phoenix u Lettermana, Phoenix hip-hopowiec, czy wreszcie informacja, że Phoenix jednak udawał - wszystko to waży tyle samo, co news informujący, że Megan Fox nie zagra w kolejnych Transformersach. Zagra modelka Rosie Huntington-Whiteley. Megan się obraziła na Michaela Baya. Przed, w trakcie i po wciąż jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu. Boring.
A jak tam wygląda kontrowersyjność owego dokumentu? Jest ostro, czy nie aż tak, jak sugerowały newsy?
OdpowiedzUsuńA może przemiana Pheonixa to kpina z tzw aktorstwa zaangażowanego, czyli kiedy aktor usiłuje takze poza planem wcielic się w swoją rolę. Mnie śmieszą takie newsy, najczęśniej odnajdywane w ciekawostkach, gdzie stoi, że laska brała lekcje u prostytutki, aby przekonywująco zagrać taniec na rurze.
Nie aż tak jak sugerowały newsy. Nie powiedziałbym, że jest ostro, ale wiele zależy tu od punktu odniesienia. Jak na temat z pierwszych stron amerykańskich gazet - grzecznie z pewnością nie jest.
OdpowiedzUsuńNie, to nie to. Gdyby rzecz rzeczywiście miała dotyczyć czegoś takiego jak kpina z aktorstwa zaangażowanego to to by dopiero była jałowość. :)