Australijczyk Nash Edgerton to reżyser, scenarzysta, aktor, montażysta... i kaskader, ma bardzo bogatą filmografię zwłaszcza jako ten ostatni. Reżyseruje teledyski, ale uznanie i niemałą grupę fanów zapewnił sobie za sprawą, zwykle realizowanych wspólnie z bratem - Joelem, filmów krótkometrażowych. Począwszy od 1996 roku Edgerton wyreżyserował ich łącznie osiem. Krótszych i dłuższych (od 2 do 25 minut), ale niezmiennie cechujących się energią, pomysłem i - czasem bardzo czarnym - humorem. Większość, jeśli nie wszystkie, z tych filmów zobaczyć można na youtube. Mój absolutny faworyt to "Spider" z 2007 roku.
"The Square" to powstały dwa lata temu pełnometrażowy debiut Edgartona. Zrobiony z dyscypliną i zaskakującą powściągliwością jest już dziełem profesjonalisty; filmem, który docenią zwłaszcza fani klasycznego noir, bo też "The Square" to wzorcowy choć uwspółcześniony (nie tylko w odniesieniu do czasu, w którym rozgrywa się akcja) czarny kryminał, wyraźnie nawiązujący do starszych i młodszych przedstawicieli gatunku z "Podwójnym ubezpieczeniem" Wildera i "Śmiertelnie proste" Coenów na czele. Zarys fabuły jest tradycyjny: młoda i piękna kochanka głównego bohatera nakłania go, aby wspólnie okradli jej uwikłanego w brudne interesy męża, ale w sposób, który wyglądać będzie na wypadek. Bohaterowie angażują w tym celu kolejną osobę, coś idzie nie tak, pojawia się pierwsza ofiara, pojawią się kolejne...
Mimo mocnego osadzenia w konwencji Edgerton nie przesadza ze zbyt dosłownym podkreślaniem jej atrybutów. Bohaterowie wpisując się w charakterystyczne typu postaci zarysowani zostają bez śladów umowności - realistycznie, podobnie przedstawiona jest tu cała rzeczywistość. Tempo jest raczej spokojne, oddając tym bardzo już charakterystyczny dla Australijskiego kina, jakby "zmęczony" rytm codzienności, ale do nudy daleko - atmosfera zagęszcza się stopniowo lecz konsekwentnie. I nieubłaganie. Robi wrażenie. Aczkolwiek nie ma co ukrywać, że jeśli ktoś po przeczytaniu znajdującego się kilka zdań wyżej zarysu fabuły uznał, że to już nudne i banalne, bo to już było - to niech lepiej sobie odpuści.
***
A tu jeden z wczesnych krótkich metraży Edgertona. "The Pitch" z 2001. Całkiem trafnie oddaje przebijający z jego twórczości entuzjazm i temperament.
Ta australijska branża, to jakaś wesołą rodzinka musi być. Edgerton - Michód - Susser. Niezła ekipa.
OdpowiedzUsuńO Pająku było kiedyś bardzo głośno. Robi wrażenie. Podzielam entuzjazm odnośnie nowego kina australijskiego, takze chętnie The Square dodam do listy seansów.
Tak, też zwróciłem uwagę, że ci trzej panowie często ze sobą współpracują.
OdpowiedzUsuńA o "Pająku" do niedawna nie miałem pojęcia. Jakoś mnie to ominęło.
Również dołączam sie do entuzjastów Pająka, tudzież The Square.
OdpowiedzUsuńŚwietny jest The Square. Przy tym niby braku oryginalności potrafi mocno zaskoczyć. Podobał mi się zdecydowanie bardziej od wszystkich swoich poprzedników (jakich widziałem), od Podwójnego ubezpieczenia po Żar ciała. Jest, moim skromnym, i lepiej wyreżyserowany i lepiej napisany (mocna dramaturgia).
OdpowiedzUsuńPodobno w Cannes wstępna selekcja filmów polega na tym, że spece oglądają po 5 czy 10 pierwszych minut filmu i na ich podstawie decydują czy dany tytuł przechodzi dalej. Nie wiem czy to prawda, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć, kiedy czytałem o tym u Kyrtapsa. A po tym filmie jestem skłonny w to jak najbardziej uwierzyć. Bo już pierwsza scena The Square rozkłada, choć pozornie jest takim zwyczajnym wstępem. Ale samo tło - jakiś ogród botaniczny obok, te odgłosy zwierzaków - tworzy mocny kontekst dla tego, co widzimy. Jak jeszcze dodać do tego te dwa pieski i to, że kamera zbliża się do kopulującej pary, jak do rzeźników w pracy - no bomba. Bardzo sprawnie zrobione i swietnie oddaje nastrój całości.
Obejrzałem też Red Hill. Bardzo sprawna rzecz. Miałem sporą frajdę przy oglądaniu.
Zgadzam się oczywiście, że "The Square" jest bardzo dobrze wyreżyserowany. A propos piesków zmiażdżyła mnie wiadoma scena w jeziorze. Długo jej nie zapomnę. O tych festiwalowych 10 minutach też coś kiedyś słyszałem, z innych źródeł niż Ty. Ale nie mam pojęcia jak z tym dokładnie jest.
OdpowiedzUsuńCieszę się z opinii o "Red Hill". Trochę się bałem, że będę osamotniony w mojej sympatii dla tego filmu. Swoją drogą, też miałeś wrażenie, że Jimmmy Conway był tam ucharakteryzowany na... Leatherface'a?
Nie, ale jak już o tym napisałeś, to się tak zastanawiam i może faktycznie coś w tym jest.
OdpowiedzUsuń* Jimmy
OdpowiedzUsuńW każdym razie m.in. przez tą jego twarz i milczenie, ale też sposób w jaki poprowadzone były co niektóre nocne sceny, gdy Conway wykańczał kolejne osoby, odniosłem wrażenie, że reżyser bawi się tu też trochę konwencją horroru. Trochę, bo to jednak western przede wszystkim, ale jednak...
Mi się to po prostu kojarzyło z High Plains Drifter pana Eastwooda:]
OdpowiedzUsuńTeż miałem z tym skojarzenia. Z "High Plains Drifter" i z "Niesamowitym jeźdźcem" również (mimo że tam klasycznego mściciela nie było), ale w gruncie rzeczy w obu przypadkach sugerowało się, że bohater Eastwooda jest jakby zza światów, z innego porządku (tyle w tym drugim filmie w mniej dosłowny sposób).
OdpowiedzUsuńNo ale obok tego - jak wyżej - pojawiły się również i inne skojarzenia.
komentarz trochę spóźniony, ale za sprawą m.in. Twojej rekomendacji w końcu miałem okazję The Square obejrzeć. Poniżej SPOILERY, kto nie oglądał filmu, radzę się wstrzymać z czytaniem. I o ile z wszystkimi zachwytami nad stroną techniczną filmu jestem w stanie się zgodzić (wyśmienite sceny z psami na początku, wóz strażacki obserwowany ze wzniesienia, konsekwentny, wyśmienity montaż) tak ostatecznie nie mogę nie napisać, że film ten mnie strasznie rozczarował. Wszystko za sprawą dość leniwie napisanej charakterystyki kilku postaci. Kochanka głównego bohatera obmyśla cały plan jakby była socjopatką z 30 letnim stażem, co więcej przedstawia go Raymondowi jak propozycje wypadu na piknik do lasu, nie mając żadnej pewności, że ten nie weźmie ją za rzeczoną socjopatkę. Sam Raymond też, pomimo wcześnie prowadzonego wzorowego życia, instynktownie chwyta za łopatę jako najlepszy sposób perswazji, krzycząc do swojego kumpla „to nie tak jak myślisz”. Za dużo w scenariuszu The Square tanich chwytów widywanych w podobnych gatunkowo filmach miliony raz. Wiadomo, że gdy dwójka ludzi niewinnie się szamota jeden z nich niedługo skończy w kostnicy, a zapodziana kula pistoletu obowiązkowo i widowiskowo trafi na osobę, której się ona najbardziej należy. Podobne sceny można znaleźć zresztą w najlepszych filmach noir. The Square różni się jednak od nich tym, że są one desperackim ruchem scenarzysty i reżysera by pchnąć fabułę do przodu za wszelką cenę, nie fabularną konsekwencją poczynań bohaterów ani nawet przypadkiem złośliwego zrządzenia losu.
OdpowiedzUsuń