piątek, 21 stycznia 2011

I Spit on Your Grave, reż. Steven R. Monroe (2010)

Remake "Pluję na twój grób" klasyka z 1978 roku, nie jest głupawym, trzeciorzędnym horrorem, jak się tego można było spodziewać zważywszy na dotychczasową twórczość reżysera, który film podpisał. Jest horrorem drugorzędnym - ale niezłym. Nie jest też tak seksistowski, jak to można w pierwszej chwili wywnioskować z plakatu. Właściwie to nie jest seksistowski w ogóle, co jest zresztą jednym z ważniejszych elementów odróżniających film Monroe'a od jego głośnego pierwowzoru. Perfidia dość popularnego wśród miłośników kina spod znaku exploitation podgatunku rape and revenge polegała na tym, że będąc w swojej podstawie pozornie antyseksistowski (wymierzony w agresywną męskość) był wręcz skrajną - żeby nie powiedzieć: obłędną - wersją tego seksizmu. W oryginalnym "Pluję na twój grób" brutalnie pobita, zgwałcona, upokorzona bohaterka, na chwilę przed tym nim ostatecznie rozprawiła się ze swoimi oprawcami... zdążyła jeszcze odbyć stosunek z jednym z nich, a z drugim wziąć wspólną kąpiel. Robiła zresztą i inne głupie rzeczy, których autor remake'u i swojej bohaterce, i widzom, oszczędza.


Monroe nie jest jednak tak dobrym reżyserem, jak choćby Dennis Iliadis, który dwa lata temu z nawet lepszym skutkiem poprawił bliźniaka "Pluję na twój grób" - "Ostatni dom po lewej" Cravena. Stąd, nowy "I Spit on Your Grave" mógł być niewątpliwie lepszy, zwłaszcza dramaturgicznie. Szkoda również niezbyt porywająco sfilmowanej leśnej scenerii, tak znakomicie pokazywanej w horrorach w ostatnich latach ("Zejście", "Vinyan"...). Niemniej, całość zrobiona jest solidnie i niegłupio. Twórca filmu dawkując informacje o swojej bohaterce, nie próbuje jej w głębszy sposób charakteryzować, dzięki czemu (paradoksalnie) jest ona w swoim postępowaniu znacznie bardziej przekonująca niż jej poprzedniczka z 78 (chociaż - o czym wyżej - w tak skrajnym przypadku to pewnie żadna sztuka). Dobrze zagrana przez bliżej nieznaną Sarah Butler, współczesna Jennifer jest bardziej w liczbie mnogiej niż pojedynczej, jest - celowo - bezosobowa, ale niekoniecznie banalna. W pierwszej części filmu, to po prostu wystawiona na samcze spojrzenia sympatyczna i atrakcyjna dziewczyna z miasta w wiejskiej scenerii, w drugiej - to pozbawiona skrupułów brutalna mścicielka. Nie ma nic pośrodku, tego fragmentu, w którym bohaterka zwykle dochodzi do siebie/przygotowuje zemstę. Jest tylko akcja-reakcja. Co w połączeniu ze wspomnianą wyżej powściągliwością, ale też stosunkowo stonowanym jak na te standardy tempem filmu (zważywszy na gatunek - jest dość długi) sprawia, że całość do końca zachowuje chłodny, bezlitosny i mimo wszystko - swój własny charakter.

7 komentarzy:

  1. Zaskakująco mocna rzecz. Faktycznie zabrakło mroku przyrody. Ale ogólnie byłem bardzo pozytywnie zaskoczony.
    Szkoda mi było, że w środku filmu, podczas zniknięcia bohaterki, pojawiła się taka umowność. Wolałbym bez niej. Wolałbym sugestię, że to ten niedorozwinięty chłopak coś knuje. Ale to szczegół.
    Słabo znam rape'n'revenge i lepiej ogólnie poznawać nie zamierzam, ale polecam "Ms. 45" Ferrary. Też nie było seksizmu;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ściągam. Wczesne filmy Ferrary to też kino, które od dawna chcę nadrobić. Chociaż ja za nim to tak nie bardzo...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie to był rezyser ze sporym potencjałem, którego nigdy nie udało mu sie w pełni wykorzystać (no dobra, zachwycałem się Królem NY i Pogrzebem, ale lata już tego nie widziałem). Ms. 45 to niezły przykład - jakby poprawić kilka rzeczy, to byłoby z tego niezłe cacko, jak sądzę. A tak jest tylko dobrze. Ciekawy gość ogólnie. Zawsze musi coś spieprzyć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie podobała się jego "Inwazja pożeraczy ciał" chociaż też już dawno temu to oglądałem. Natomiast zniechęciłem się do niego takimi, mniej chyba znanymi filmami, jak "Zaćmienie" czy "Hotel New Rose". Oba w telewizji polskiej widziałem. Oba pretensjonalne. Nie lubię też "Złego porucznika" (o czym swego czasu pisałem), nie obejrzałem do końca "Marii"... Mało w gruncie rzeczy wiem o jego kinie. Pamiętam Twoją pozytywną opinię o "Pogrzebie", Piotr z kolei chwalił "Uzależnienie", te rzeczy też chcę zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Uzależnienie" bardzo fajne. "Złego porucznika" i ja lubię, ale też sporo czasu od ostatniego seansu minęło. Z kolei "Inwazji porywaczy ciał" nie lubię, strasznie mnie męczyła. Ale oryginalna wersja też.

    OdpowiedzUsuń
  6. "Ms. 45 (...) jakby poprawić kilka rzeczy, to byłoby z tego niezłe cacko, jak sądzę. A tak jest tylko dobrze."

    Całkowicie się z zgadzam. Ale warto. Jest tam kilka niezwykłych momentów. Grindhouse'owa scena, gdy Thena zabija czterech otaczających i atakujących ją mężczyzn - w tym jednego z nunchaku w dłoni! Czy gdy w finale dziewczyna, która ostatecznie ugodzi bohaterkę stoi za nią z nożem, który trzyma tak, jakby ściskała penisa, niezłe.

    OdpowiedzUsuń
  7. :)
    Swoją drogą Ferrara, to jeden z wielu, o jakich planowałem coś dłuższego napisać. Ale po seansie (wcale nie złego) "Miasta strachu" oraz po tym, co usłyszałem na temat innych tytułów (poczawszy od "Hotel New Rose" po "Marię") jakoś odpuściłem.

    OdpowiedzUsuń