Milan Kundera
W pierwszej scenie "Parque via" kamera w jednym ujęciu filmuje bohatera, który idąc spokojnym krokiem przez korytarze posiadłości, którą się opiekuje wychodzi na podwórze, aby - również bez pośpiechu - zebrać wiszące na sznurku pranie; dokładnie w tej samej chwili, gdy ponownie przekracza próg budynku - za jego plecami zaczyna padać deszcz. Jest to scena znakomita z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze: jej długość okazuje się być ściśle podporządkowana fabule, każda wcześniejsza sekunda, niejako odczuta przez bohatera nabiera znaczenia. Najpierw treść, potem artyzm, ta staroświecka kolejność charakterystyczna jest dla całego filmu Enerique'a Rivero: opowiedziany oszczędnie, powolny w narracji ani przez moment nie zamienia się w kolejny manierystyczno-minimalistyczny film, którego twórca mierzy kondycję swojego bohatera ilością czasu jaką zajmuje mu zjedzenie zupy. Dialogi są bardzo naturalne, postacie wiarygodne, a całość niewolna jest od niezłego, czasem bardzo czarnego humoru - nie dlatego, aby widzowi seans umilić, ale aby go nie znudzić. To film o samotności, ale w żadnym razie nie o nudzie. Po drugie: już we wprowadzeniu pojawia się to, co dla "Parque via" - dla świata, który stworzył wokół siebie jego bohater - najistotniejsze: przewidywalność, harmonia, spokój.
Beto od lat pilnuje wystawionego na sprzedaż domu. Kontakt z zewnątrz ograniczył do minimum. Do wizyt właścicielki, potencjalnych kupców i zaprzyjaźnionej prostytutki. W końcu jednak posiadłość zostanie sprzedana i bohater zmuszony będzie swą bezpieczną przestrzeń opuścić. Pytanie tylko czy będzie jeszcze potrafił - chciał - się w zewnętrznym świecie odnaleźć. Zarys fabuły już na poziomie opisu skojarzył mi się z "1900: człowiek legenda" Giuseppe'a Tornatore, i rzeczywiście, kiedy w jednej ze scen "Parque via" Beto obserwuje ze wzgórza panoramę miasta nietrudno pomyśleć o analogicznej scenie z filmu Tornatore z widokiem miasta, w którym było wszystko, oprócz końca. Seans przyniósł kolejne skojarzenia, przede wszystkim ze znakomitym, wyświetlanym u nas kilka lat temu argentyńskim "Cieniem" Rodriga Moreno. Tyle że w tym przypadku to podobieństwa przez przeciwieństwa. Oba filmy opowiadają o człowieku, którego życie zredukowane zostaje do jego społecznej - do tego podrzędnej - roli. O ile jednak historia opowiedziana prze Moreno koncentrowała się na wyalienowaniu, degradacji, wreszcie - narastającej frustracji prowadzącej do dramatycznej próby wyswobodzenia się, o tyle w "Parque via" te ograniczenie siebie w świecie - nie boli. Może kiedyś, na początku, ale z czasem wręcz przeciwnie. Samotność nie odczuwana jako coś złego; samotność, która wystarcza; inni, którzy zostali za ścianą i wcale za nimi nie tęskno - piękny temat, tym bardziej wartościowy, że tak nieczęsty, idący pod prąd czemuś więcej niż tylko fabularnym konwencjom. A przez to bardzo przewrotny w swoim poniekąd antyspołecznym, a jednak pozytywnym wydźwięku.
[tekst jest lekko zmienioną wersją recenzji, którą swego czasu zamieściłem na łamach Filmwebu]
W pierwszej scenie "Parque via" kamera w jednym ujęciu filmuje bohatera, który idąc spokojnym krokiem przez korytarze posiadłości, którą się opiekuje wychodzi na podwórze, aby - również bez pośpiechu - zebrać wiszące na sznurku pranie; dokładnie w tej samej chwili, gdy ponownie przekracza próg budynku - za jego plecami zaczyna padać deszcz. Jest to scena znakomita z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze: jej długość okazuje się być ściśle podporządkowana fabule, każda wcześniejsza sekunda, niejako odczuta przez bohatera nabiera znaczenia. Najpierw treść, potem artyzm, ta staroświecka kolejność charakterystyczna jest dla całego filmu Enerique'a Rivero: opowiedziany oszczędnie, powolny w narracji ani przez moment nie zamienia się w kolejny manierystyczno-minimalistyczny film, którego twórca mierzy kondycję swojego bohatera ilością czasu jaką zajmuje mu zjedzenie zupy. Dialogi są bardzo naturalne, postacie wiarygodne, a całość niewolna jest od niezłego, czasem bardzo czarnego humoru - nie dlatego, aby widzowi seans umilić, ale aby go nie znudzić. To film o samotności, ale w żadnym razie nie o nudzie. Po drugie: już we wprowadzeniu pojawia się to, co dla "Parque via" - dla świata, który stworzył wokół siebie jego bohater - najistotniejsze: przewidywalność, harmonia, spokój.
Beto od lat pilnuje wystawionego na sprzedaż domu. Kontakt z zewnątrz ograniczył do minimum. Do wizyt właścicielki, potencjalnych kupców i zaprzyjaźnionej prostytutki. W końcu jednak posiadłość zostanie sprzedana i bohater zmuszony będzie swą bezpieczną przestrzeń opuścić. Pytanie tylko czy będzie jeszcze potrafił - chciał - się w zewnętrznym świecie odnaleźć. Zarys fabuły już na poziomie opisu skojarzył mi się z "1900: człowiek legenda" Giuseppe'a Tornatore, i rzeczywiście, kiedy w jednej ze scen "Parque via" Beto obserwuje ze wzgórza panoramę miasta nietrudno pomyśleć o analogicznej scenie z filmu Tornatore z widokiem miasta, w którym było wszystko, oprócz końca. Seans przyniósł kolejne skojarzenia, przede wszystkim ze znakomitym, wyświetlanym u nas kilka lat temu argentyńskim "Cieniem" Rodriga Moreno. Tyle że w tym przypadku to podobieństwa przez przeciwieństwa. Oba filmy opowiadają o człowieku, którego życie zredukowane zostaje do jego społecznej - do tego podrzędnej - roli. O ile jednak historia opowiedziana prze Moreno koncentrowała się na wyalienowaniu, degradacji, wreszcie - narastającej frustracji prowadzącej do dramatycznej próby wyswobodzenia się, o tyle w "Parque via" te ograniczenie siebie w świecie - nie boli. Może kiedyś, na początku, ale z czasem wręcz przeciwnie. Samotność nie odczuwana jako coś złego; samotność, która wystarcza; inni, którzy zostali za ścianą i wcale za nimi nie tęskno - piękny temat, tym bardziej wartościowy, że tak nieczęsty, idący pod prąd czemuś więcej niż tylko fabularnym konwencjom. A przez to bardzo przewrotny w swoim poniekąd antyspołecznym, a jednak pozytywnym wydźwięku.
[tekst jest lekko zmienioną wersją recenzji, którą swego czasu zamieściłem na łamach Filmwebu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz