He wants to be her dog
She wants to see him cry Love hurts
Ładna, konwencjonalna historia młodzieńczej miłości (albo ładna historia konwencjonalnej młodzieńczej miłości) trwa w filmie Akihiko Shioty mniej więcej 25 minut. Te początkowe. Takuya i Satsuki chodzą razem do szkoły, ale też na kurs sztuk walk kendo; on ją lubi, ona go lubi; w granicach 15 minuty mówią o tym sobie, a w okolicach 20-tej dochodzi między nimi do pierwszego zbliżenia. Niedługo później, ona, będąc sama w jego pokoju otwiera jedną z szuflad i... jest to moment, w którym zaczyna się w "Moonlight Whispers" właściwa historia. Wciąż miłosna, ale już niekonwencjonalna, bo jakkolwiek teenage love story to gatunek płodny wcale nieczęsto trafiają się w nim historie traktujące o sadomasochistycznym związku pary bohaterów.
Debiutancki i wciąż najlepszy film Akihiko Shioty ogląda się trochę, jak skrzyżowanie "Fucking Amal" Lukasa Moodyssona z "Pianistką" Michaela Hanekego, tyle że w japońskich realiach. To oczywiście bardzo dowolne porównanie, ale je lubię. Historia opowiadana w "Moonlight Whispers" wygrana jest na podobnej dwuznaczności, co kilka 'momentów' między Ericą a Walterem w drugim z przywołanych wyżej filmów. Po odkryciu prawdy o swoim chłopaku Satsuki odrzuca go, on nie rezygnuje – podąża za nią, co przekształca się w pełną psychicznego znęcania się, upokorzeń i samo-upokorzeń, okrutną ("chorą") relację, będącą jednocześnie tą jedyną formą, w której uczucie bohaterów będzie mogło (i chciało) wyrazić się w pełni.
Shiotcie pięknie udało się w "Moonlight Whispers" to, co często stanowi o sile tych najlepszych filmów, których tematem jest związek osób z jakichś powodów wyrzuconych poza nawias, a w których to właśnie obcość jest się tym, co oddziela intymne od narzuconego, prawdę uczucia od prawdy konwenansu, czysty liryzm od rytuału.
Pewien – niełatwy do przekroczenia, a często też niedostrzegany - problem z bardziej klasycznie pomyślanym love story, z jego mniej lub bardziej typową parą bohaterów bierze się właśnie z typowości: z powszechności, tak określonych sytuacji, jak też przypisanego im języka. To, co w intymnym doświadczeniu jest żywe, osobiste (już choćby tylko dlatego, że jako takie jest odczuwane) w adresowanym do wielu filmie staje się często (nie zawsze; to oczywiście duże uogólnienie) wielością aż za bardzo, w konsekwencji czego w kolejnym filmie o miłości tym samym bardzo romantycznym rytuałom towarzyszą te same gesty, słowa i romantyczne pozy. Te same mydło.
"Moonlight Whispers" również jest bardzo romantyczny, tyle że trochę inaczej niż kolacja przy winie i świecach. Osobność relacji pary bohaterów a w konsekwencji ich samych sprawia, że nic w tym pięknym filmie nie narzuca się jako "cytat", jako takie same, odegrane. Nawet natura ich związku zdefiniowana wyżej jako sadomasochistyczna nie do końca jest tym, co z samym określeniem kojarzy się w pierwszej kolejności (akcent pada tu raczej na sadomasochizm emocjonalny, niż czysto fizyczny). Takuya i Satsuki wzruszają tak swoim wciąż jeszcze bardzo młodym zagubieniem, rozdarciem między tym, co odczuwane jako niewinne, a tym, co definiowane jako perwersyjne, jak też swoją poszczególnością: daleko im do wszystkich innych, blisko do siebie.
She wants to see him cry Love hurts
Ładna, konwencjonalna historia młodzieńczej miłości (albo ładna historia konwencjonalnej młodzieńczej miłości) trwa w filmie Akihiko Shioty mniej więcej 25 minut. Te początkowe. Takuya i Satsuki chodzą razem do szkoły, ale też na kurs sztuk walk kendo; on ją lubi, ona go lubi; w granicach 15 minuty mówią o tym sobie, a w okolicach 20-tej dochodzi między nimi do pierwszego zbliżenia. Niedługo później, ona, będąc sama w jego pokoju otwiera jedną z szuflad i... jest to moment, w którym zaczyna się w "Moonlight Whispers" właściwa historia. Wciąż miłosna, ale już niekonwencjonalna, bo jakkolwiek teenage love story to gatunek płodny wcale nieczęsto trafiają się w nim historie traktujące o sadomasochistycznym związku pary bohaterów.
Debiutancki i wciąż najlepszy film Akihiko Shioty ogląda się trochę, jak skrzyżowanie "Fucking Amal" Lukasa Moodyssona z "Pianistką" Michaela Hanekego, tyle że w japońskich realiach. To oczywiście bardzo dowolne porównanie, ale je lubię. Historia opowiadana w "Moonlight Whispers" wygrana jest na podobnej dwuznaczności, co kilka 'momentów' między Ericą a Walterem w drugim z przywołanych wyżej filmów. Po odkryciu prawdy o swoim chłopaku Satsuki odrzuca go, on nie rezygnuje – podąża za nią, co przekształca się w pełną psychicznego znęcania się, upokorzeń i samo-upokorzeń, okrutną ("chorą") relację, będącą jednocześnie tą jedyną formą, w której uczucie bohaterów będzie mogło (i chciało) wyrazić się w pełni.
Shiotcie pięknie udało się w "Moonlight Whispers" to, co często stanowi o sile tych najlepszych filmów, których tematem jest związek osób z jakichś powodów wyrzuconych poza nawias, a w których to właśnie obcość jest się tym, co oddziela intymne od narzuconego, prawdę uczucia od prawdy konwenansu, czysty liryzm od rytuału.
Pewien – niełatwy do przekroczenia, a często też niedostrzegany - problem z bardziej klasycznie pomyślanym love story, z jego mniej lub bardziej typową parą bohaterów bierze się właśnie z typowości: z powszechności, tak określonych sytuacji, jak też przypisanego im języka. To, co w intymnym doświadczeniu jest żywe, osobiste (już choćby tylko dlatego, że jako takie jest odczuwane) w adresowanym do wielu filmie staje się często (nie zawsze; to oczywiście duże uogólnienie) wielością aż za bardzo, w konsekwencji czego w kolejnym filmie o miłości tym samym bardzo romantycznym rytuałom towarzyszą te same gesty, słowa i romantyczne pozy. Te same mydło.
"Moonlight Whispers" również jest bardzo romantyczny, tyle że trochę inaczej niż kolacja przy winie i świecach. Osobność relacji pary bohaterów a w konsekwencji ich samych sprawia, że nic w tym pięknym filmie nie narzuca się jako "cytat", jako takie same, odegrane. Nawet natura ich związku zdefiniowana wyżej jako sadomasochistyczna nie do końca jest tym, co z samym określeniem kojarzy się w pierwszej kolejności (akcent pada tu raczej na sadomasochizm emocjonalny, niż czysto fizyczny). Takuya i Satsuki wzruszają tak swoim wciąż jeszcze bardzo młodym zagubieniem, rozdarciem między tym, co odczuwane jako niewinne, a tym, co definiowane jako perwersyjne, jak też swoją poszczególnością: daleko im do wszystkich innych, blisko do siebie.
Główną zaletą filmu Shioty jest właśnie ten niecodzienny romantyzm, jaki mu towarzyszy. Przewrotność z jaką jest on podany widzowi z pewnością robi wrażenie większe od wspominanych kolacji i róż. Początkowo obawiałem się, że film pójdzie raczej drogą eksponowania kolejnych 'mocnych scen' jedynie dla ich eksponowania (szokujemy, szokujemy), na szczęście stało się inaczej.
OdpowiedzUsuńDobrze napisane! Podpisuję się obiema kończynami.