poniedziałek, 2 maja 2011

Ciało i krew, reż. Paul Verhoeven (1985)


1501 rok. Dowodzona przez charyzmatycznego Martina grupa najemnych żołnierzy, oszukana przez swojego niedawnego pracodawcę szlachcica Arnolfiniego, podczas napadu jego świtę przypadkowo porywa młodą narzeczoną syna Arnolfiniego - Stevena, Agnes…
Pierwszy film, który Paul Verhoeven zrealizował w Stanach, a przy tym jeden z jego najlepszych. Oglądany dziś nadal robi wrażenie bezkompromisowością – a w końcowym rezultacie również świeżością – z jaką reżyser podszedł do wybranego tematu. "Ciało i krew" mimo ćwierćwiecza na karku to wciąż jeden z wcale nielicznych (dużych) hollywoodzkich filmów, w których tak zdecydowanie odchodzi się od powieściowo-romantycznej, atrakcyjnej wizji średniowiecza. Jest naturalistycznie i dosadnie, z dużą ilością seksu, zgnilizny, brudu, prymitywizmu, zabobonów, nierówności i niemoralności.
Powyższe sprawia, że o filmie nie do końca trafnie pisze się często, jako o próbie realistycznego sportretowania wieków średnich. Co robi dużą różnicę - w "Ciele i krwi" króluje raczej naturalizm niż jakkolwiek rozumiany realizm. Przy czym nie stanowi on tu celu samego w sobie, ale jest środkiem na ożywienie i zdynamizowanie mocno tradycyjnej u swojego punktu wyjścia awanturniczo-przygodowej historii, a już szczególnie jej bohaterów, którzy wpisując się w pewne archetypy okazują się ostatecznie wystarczająco barwni i niegrzeczni, aby poza nie wyjść.


Podczas pierwszego spotkania Stevena i Agnes oboje są jak klasyczny rycerz i klasyczna księżniczka (poniekąd zresztą są tacy do końca). Ale spotkanie ma miejsce pod drzewem na gałęziach którego dyndają zwłoki dwóch wisielców, a rozmowa o rosnących poniżej korzeniach mandragory dotyczy tak domniemanych afrodyzjakowych właściwości rośliny, jak jej pochodzenia (w średniowieczu wierzono, że mandragora powstaje z nasienia powieszonego). Romantyczna wymiana zdań kończy się pocałunkiem bohaterów, sfilmowanym z odległości wystarczająco dalekiej, aby w kadrze nie zabrakło również rozkładających się zwłok wisielców.
Mimo że wspomniana scena ma swoje miejsce dopiero w okolicach trzydziestej minuty - jest bardzo dobrym wstępem do właściwej akcji filmu, i wszystkiego co rozegra się niedługo później, gdy to, co czyste i to, co nieczyste nie zostaje od siebie rozdzielone, ale wplecione w jeden bezpruderyjny porządek, w którym każde z trojga bohaterów cechować będzie wcale nieodległa od siebie dwuznaczność.
Ta ostatnia może najsilniej uderza w przypadku dziewczyny, znakomicie zagranej przez młodziutką Jennifer Jason Jeigh. Agnes jest w tym samym stopniu niewinna co lubieżna, jest jednocześnie suką i księżniczką rozdartą w swoich uczuciach między Stevenem a Martinem o których zresztą powie w którymś momencie, że są jak ta sama osoba – tyle że młodsza i starsza. Pojedynek o niewiastę, jak w klasycznym romansie, stanowi w "Ciele i krwi" istotę akcji. W samym pojedynku jednak, kluczowa nie będzie walka dobra ze złem, ale coraz większe podobieństwo bohaterów, zbliżanie się tego 'dobrego' do tego 'złego'. W bardziej tradycyjnie opowiedzianej historii byłoby to pesymistyczne - Steven stawałby się zły. W "Ciele i krwi"– w średniowiecznym burdelu stanowiącym tło akcji – jedynie nabiera charakteru, staje się mężczyzną. I nie tylko nie traci przy tym nic z sympatii, którą wzbudza, ale jeszcze jej zyskuje.

Gdy kompani Martina po zajęciu przypadkowej twierdzy i wymordowaniu jej właścicieli w zwulgaryzowany sposób przyjmują role niedawnych, szlachetnie urodzonych gospodarzy – kolejne obrazujące to sceny niedwuznacznie przywodzą na myśl średniowieczny karnawał, w którym podobne odwrócenie ról było sednem zabawy. Ale w pojęciu karnawału kryje się być może klucz do całego filmu. "Ciało i krew" ogląda się trochę jak opowiadany przez bezpruderyjnego gawędziarza średniowieczny romans dla dorosłych: jednakowo niemoralny i pełen wdzięku, bez rozgraniczeń między tym, co wysokie a co niskie, wulgarne i wyrafinowane.

7 komentarzy:

  1. Mam na płycie od dwóch lat, ciągle o tym zapominam, a najlepsze jest to, że już myślałem, że to jakieś neo-noir.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja po raz pierwszy widziałem jeszcze na VHS-ce, w czasach podstawówki.

    "Krew i wino" Boba Rafelsona (z 1996) podchodzi pod neo-noir więc może stąd ta pomyłka. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie. Myślałem, że Verhoeven się tak bawił.
    W każdym razie film na duży plus. Tylko finał mi zgrzytał - za duża dawka naiwności i pewien hollywoodzki schemat. Ale całość faktycznie bardzo świeża. Zaskakujący kolaż. No i jeden wielki karnawał, faktycznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno widziałem ten film, ale pamiętam, że zaskoczył mnie nadmiarem erotyki. W pierwszych hollywoodzkich filmach, takich jak "Robocop" Verhoeven unikał erotyki, ale w filmie "Ciało i krew" miał do dyspozycji odważną aktorkę i maksymalnie ją wykorzystał. Dodam, że Jennifer Jason Leigh to jedna z moich ulubionych aktorek. Muszę sobie kiedyś przypomnieć ten film. Też mi się wydaje, że to jeden z najlepszych filmów Verhoevena, obok znakomitej "Czarnej księgi". Dodam jeszcze, że "Ciało i krew" znane jest też pod tytułem "Róża i miecz".

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,

    Co do tego unikania erotyki przez Verhoevena to wydaje mi się, że w pierwszej kolejności jest to u niego zwykle pochodną tematu, tła, poniekąd również gatunku. W filmach typu "Robocop" czy "Pamięć absolutna" niewiele jest jednak miejsca na taką bezpruderyjność, jak ta z "Ciała i krwi", "Tureckich owiec" czy "Nagiego instynktu"... Z drugiej strony faktem jest, że nigdy nie unika jej do końca. Znany jest m.in z tego, że w każdym jego filmie pojawia się przynajmniej jedno ujęcie nagich kobiecych piersi. :)

    Dodam, że z wszystkich jego filmów najbardziej lubię "Robocopa". "Ciało i krew" jest na drugim miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  6. "Tureckich owiec" czy raczej "...owoców" :)
    Ja za fantastyką nie przepadam, więc wolę "Czarną księgę", na miejscu drugim jest u mnie na razie "Robocop", a "Ciało i krew" musiałbym jeszcze raz obejrzeć, by zaliczyć do najlepszych.

    OdpowiedzUsuń
  7. No tak, oczywiście, że owoców; nie wiem skąd mi się te owce wzięły... :)

    OdpowiedzUsuń