czwartek, 28 kwietnia 2011

Moonlight Whispers, reż. Akihiko Shiota (1999)



He wants to be her dog
She wants to see him cry
Love hurts

Ładna, konwencjonalna historia młodzieńczej miłości (albo ładna historia konwencjonalnej młodzieńczej miłości) trwa w filmie Akihiko Shioty mniej więcej 25 minut. Te początkowe. Takuya i Satsuki chodzą razem do szkoły, ale też na kurs sztuk walk kendo; on ją lubi, ona go lubi; w granicach 15 minuty mówią o tym sobie, a w okolicach 20-tej dochodzi między nimi do pierwszego zbliżenia. Niedługo później, ona, będąc sama w jego pokoju otwiera jedną z szuflad i... jest to moment, w którym zaczyna się w "Moonlight Whispers" właściwa historia. Wciąż miłosna, ale już niekonwencjonalna, bo jakkolwiek teenage love story to gatunek płodny wcale nieczęsto trafiają się w nim historie traktujące o sadomasochistycznym związku pary bohaterów.


Debiutancki i wciąż najlepszy film Akihiko Shioty ogląda się trochę, jak skrzyżowanie "Fucking Amal" Lukasa Moodyssona z "Pianistką" Michaela Hanekego, tyle że w japońskich realiach. To oczywiście bardzo dowolne porównanie, ale je lubię. Historia opowiadana w "Moonlight Whispers" wygrana jest na podobnej dwuznaczności, co kilka 'momentów' między Ericą a Walterem w drugim z przywołanych wyżej filmów. Po odkryciu prawdy o swoim chłopaku Satsuki odrzuca go, on nie rezygnuje – podąża za nią, co przekształca się w pełną psychicznego znęcania się, upokorzeń i samo-upokorzeń, okrutną ("chorą") relację, będącą jednocześnie tą jedyną formą, w której uczucie bohaterów będzie mogło (i chciało) wyrazić się w pełni.

Shiotcie pięknie udało się w "Moonlight Whispers" to, co często stanowi o sile tych najlepszych filmów, których tematem jest związek osób z jakichś powodów wyrzuconych poza nawias, a w których to właśnie obcość jest się tym, co oddziela intymne od narzuconego, prawdę uczucia od prawdy konwenansu, czysty liryzm od rytuału.

Pewien – niełatwy do przekroczenia, a często też niedostrzegany - problem z bardziej klasycznie pomyślanym love story, z jego mniej lub bardziej typową parą bohaterów bierze się właśnie z typowości: z powszechności, tak określonych sytuacji, jak też przypisanego im języka. To, co w intymnym doświadczeniu jest żywe, osobiste (już choćby tylko dlatego, że jako takie jest odczuwane) w adresowanym do wielu filmie staje się często (nie zawsze; to oczywiście duże uogólnienie) wielością aż za bardzo, w konsekwencji czego w kolejnym filmie o miłości tym samym bardzo romantycznym rytuałom towarzyszą te same gesty, słowa i romantyczne pozy. Te same mydło.

"Moonlight Whispers" również jest bardzo romantyczny, tyle że trochę inaczej niż kolacja przy winie i świecach. Osobność relacji pary bohaterów a w konsekwencji ich samych sprawia, że nic w tym pięknym filmie nie narzuca się jako "cytat", jako takie same, odegrane. Nawet natura ich związku zdefiniowana wyżej jako sadomasochistyczna nie do końca jest tym, co z samym określeniem kojarzy się w pierwszej kolejności (akcent pada tu raczej na sadomasochizm emocjonalny, niż czysto fizyczny). Takuya i Satsuki wzruszają tak swoim wciąż jeszcze bardzo młodym zagubieniem, rozdarciem między tym, co odczuwane jako niewinne, a tym, co definiowane jako perwersyjne, jak też swoją poszczególnością: daleko im do wszystkich innych, blisko do siebie.

1 komentarz:

  1. Główną zaletą filmu Shioty jest właśnie ten niecodzienny romantyzm, jaki mu towarzyszy. Przewrotność z jaką jest on podany widzowi z pewnością robi wrażenie większe od wspominanych kolacji i róż. Początkowo obawiałem się, że film pójdzie raczej drogą eksponowania kolejnych 'mocnych scen' jedynie dla ich eksponowania (szokujemy, szokujemy), na szczęście stało się inaczej.

    Dobrze napisane! Podpisuję się obiema kończynami.

    OdpowiedzUsuń