Bohaterka "Błękitnych powiek", żyjąca samotnie Marina, po tym jak wygrywa w miejscu swojej pracy wycieczkę dla dwojga do wypoczynkowego kurortu, zaprasza na nią swojego przypadkowo spotkanego kolegę z lat szkolnych, równie samotnego Victora (którego jednak zupełnie nie pamięta). Zanim jeszcze dojdzie - lub nie dojdzie - do ich wspólnego wyjazdu bohaterowie spędzą ze sobą trochę chwil, w zamierzeniu romantycznych, a w rezultacie rozczarowujących. "Błękitne powieki" to 'love story inaczej'. Centralną częścią nie jest tu wzajemne przyciąganie, chemia iskrząca między nią a nim, ale nieiskrzenie: zawód, który sprawia ta druga osoba, zbyt odległa od wyobrażeń na temat tego kim powinna być i jak być. Debiutujący tym filmem w długim metrażu Contreras buduje kolejne wyrażające to sceny jednocześnie bezlitośnie i bardzo subtelnie (gdy podczas wspólnego pikniku ona traci zainteresowanie jego słowami, podążająca za jej dłońmi kamera skupia całą swoją uwagę na nitkach wyrywanych przez dziewczynę z koca). Tło jest piękne - stylistycznie trochę jak z Kar-waia, trochę bardziej jak z Sofii Coppoli - ale nie chce być pięknie w żaden inny sposób; nie tylko nikt tu długo nie patrzy tej drugiej osobie w oczy, ale też nie ma o czym rozmawiać. Paradoksalnie, za wzajemnym niedopasowaniem do siebie bohaterów nie kryją się jednak różnice między nimi, ale zbyt duże podobieństwo. Marina i Victor są jak dwie wersje tej samej, smutnej osoby. Co jest może przyczyną, może konsekwencją ich samotności - a może jednym i drugim - oboje, wycofani, są już trochę bez właściwości, doskonale przeciętni; nie dość ciekawi dla innych, i dla samych siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz