"Cold Fish" długo ogląda się jak jeszcze jedną wariację, nierzadko inspirowanej prawdziwymi zdarzeniami historii znanej u nas dobrze choćby z "Długu" Krauzego, a więc tej, w której przeciętny ("prawdziwy"), niepozorny bohater wpada w sieć złego Nowego Najlepszego Przyjaciela; słaby, manipulowany i zastraszony, będąc mimowolnym świadkiem zła, ale też jego ofiarą, posuwa się w końcu do ostateczności... Od początku jest jednak w filmie Sono to coś, co każe spodziewać się czegoś więcej - czegoś jeszcze mocniejszego niż opowieści o wymuszonej zbrodni i wpisanej w to moralnej ambiwalencji. Co rzeczywiście się dzieje. Zgodnie z jednym z przewodnich ostatnio (?) motywów około-gatunkowego kina koncentrującego się na przemocy, te najważniejsze zło nie przychodzi w "Cold Fish" z zewnątrz, ale z wewnątrz - z głównego bohatera. Jako takie "Cold Fish" nie jest może szczególnie "świeże", opowiada o czymś dobrze znanym z ekranów i nie udaje, że jest inaczej. Mimo to, potwierdzający swą świetną formę Sion Sono zrobił znakomity film, którego ostatnie 20 minut oglądałem z nieustannym wtf na ustach. Wyczekiwany, kluczowy moment, w którym bohater przeciwstawia się w końcu swojemu oprawcy - moment straszny tym bardziej, że jako wyczekiwany również satysfakcjonujący - ukazany zostaje w "Cold Fish" jako swoisty rytuał przejścia, czy może raczej: cofnięcia się - ma w sobie coś pierwotnego; przy tym nie jest kulminacją, a jedynie początkiem: tym punktem, w którym to, co złe a wyparte jedynie budzi się/rozpoczyna, co z kolei sprawia, że w miarę stonowany początkowo thriller przekształca się w finale w spektakl szaleństwa i przemocy wcale nie odległy od tego, który Sono zaprezentował kilka lat temu w swoim niezwykłym "Strange Circus". Tyle że tym razem jest to spektakl bez karnawałowego nawiasu. Ciary.
Polowałem na ten film. Gdzieś go dorwał?
OdpowiedzUsuńZa wcześnie go pewnie szukałeś. Dostępny jest dopiero od kilku dni. Wpisz w google tytuł + np. filesonic, znajdziesz. :)
OdpowiedzUsuń