sobota, 17 września 2011

Pale Flower, reż. Masahiro Shinoda (1964)

Jeszcze jeden znakomity japoński noir; pozornie odmienny od "Branded to Kill" – zdecydowanie bardziej zanurzony w stylistyce klasycznego czarnego kina, ale też mniej efektowny w środkach wyrazu. Mimo że padające kilkakrotnie w trakcie seansu słowa jesteśmy zwierzętami pełnią w "Pale Flower" tak samo ważną rolę jak w niżej wspominanym dziele Suzukiego (gdzie również padały kilkakrotnie), Shinoda raczej odejmuje niż mnoży elementy, które mogłoby tę myśl ilustrować. Jednak sam punkt dojścia jest w obu filmach podobny: ich twórcy wychodząc poza czysto gatunkowe ramy, kierują się ku mocno egzystencjalnej w swoim końcowym wydźwięku problematyce - bardzo zresztą charakterystycznej dla dekady, w której "Branded to Kill" i "Pale Flower" powstały.

Taki właśnie – egzystencjalnie samotny/znudzony - jest bohater filmu, Muraki, członek Yakuzy świeżo po 3-letniej odsiadce, pozbawiony punktu zaczepienia - czegoś, w co mógłby naprawdę i do końca uwierzyć, zbyt mocno odczuwający pozór społecznych ról i schematów. Taka jest poznana przez niego Saeko, młoda, jeszcze niedoświadczona (a przez to odbiegająca od noirowego wizerunku kobiety fatalnej, bardziej ciekawa niż zepsuta - łącząca w sobie tajemniczość i delikatny erotyzm z nieodgrywaną niewinnością), ale podobnie jak Muraki szukająca w nocnym życiu sposobu na doświadczenie czegoś więcej. Na najbardziej ogólnym - a przez to najmniej samoświadomym - poziomie podobnie jest wreszcie z portretem całej przedstawionej w "Pale Flower" gangsterskiej rzeczywistości, w której ostatecznie niemal wszystko - od wizyty u dentysty, przez narkotyki po morderstwo - podszyte jest tym samym dążeniem do choćby chwilowej, przekraczającej rutynę, ekscytacji (co silnie akcentowane jest zwłaszcza przez stanowiący tyleż poboczny temat, co główny leitmotiv filmu - hazard, motyw gry, liczne sceny rozgrywające się przy karcianym stole, ale też podczas wyścigów konnych, a nawet w kręgielni).

Shinoda wyraźnie kontrastuje w "Pale Flower" sekwencje rozgrywające się za dnia i w nocy. O ile te drugie doprowadzane są do końca w gatunkowej stylizacji, o tyle te pierwsze - zwykle rozgrywające się na zatłoczonej ulicy, bez podkładu muzycznego, a za to z całą gamą dźwięków naturalnych - mają w sobie coś z dokumentalnej rejestracji. Podobna dwoistość właściwa jest całemu filmowi, który - mówiąc językiem japońskich gatunków – splata ze sobą gangsterskie Yakuza eiga i obyczajowe shomin-geki: opowiada o trywialnym i sensacyjnym jednocześnie. A na przykładzie kluczowej dla całości relacji Murakiego i Saeko łączy w (przejmujące) jedno nihilizm z liryzmem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz