Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy widziałem film Kahna miałem mieszane odczucia. Był inny, nieprzewidywalny, brawurowo zagrany, ale też wydał mi się nieco pretensjonalny, drażniący w sposobie, w jaki reżyser odchodził od konkretnej gatunkowej tradycji, do której jednocześnie mocno nawiązywał. Obiecywał jedno, oferował coś innego. Oglądany ostatnio – wciąż taki jest, ale teraz to już wyłącznie zaleta. "Red Lights" to trochę neo-noirowy thriller w konwencji kina drogi, a trochę bardziej małżeńska psychodrama o moralistycznym, ale inteligentnym, dalekim od naiwności zacięciu.
Konwencjonalny - przynajmniej tak to początkowo wygląda - jest punkt wyjścia i role przypisane bohaterom. Wyjeżdżający na urlop skłóceni małżonkowie (trywializując: ona – atrakcyjna, odnosząca sukcesy zawodowe; on – niespełniony, zakompleksiony i wyraźnie zazdrosny o żonę) plus napotkany na ich drodze zbiegły z więzienia, groźny przestępca... I o ile zwykle, w podobnie zawiązujących się historiach, warstwa sensacyjna szybko górować zaczyna nad tą wyjściową, spychając do roli dodatku konflikt bohaterów, który najczęściej przezwyciężony zostaje niejako przy okazji – wraz z mniej lub bardziej emocjonującym przezwyciężeniem konfliktu przychodzącego (terroryzującego) z zewnątrz – o tyle tu, proporcje zostają odwrócone. Sensacyjna część od początku do końca pozostaje na służbie psychologicznego dramatu, co wcale nie umniejsza znaczenia i oddziaływania tej pierwszej.
Przy tym - sięgając po charakterystyczne dla kina gatunkowego rozwiązania Kahn całkowicie zaburza właściwy im porządek: pojawiając się w zupełnie innych proporcjach i momentach, niż można się było tego spodziewać nie tylko wybijają z przyzwyczajeń – wywołując tym samym pewien dyskomfort po drugiej stronie ekranu - ale też potęgują, mocno w "Red Lights" akcentowane wrażenie narastającego chaosu i dezintegracji – utraty kontroli nad zdradzającą swą kapryśną, złą stronę rzeczywistością.
Ta kluczowa część filmu – jego pierwszej, nocnej części – przychodzi tu z trzech stron: od bohatera, którego spojrzenie jest dominujące, a którym jest sfrustrowany mąż, od pierwszych scen popijający po kryjomu, w miarę rozwoju akcji coraz bardziej pogrążający się w pijackim amoku; od niebezpiecznego intruza; wreszcie - ze wspomnianej wyżej nietypowej konstrukcji filmu i jego elementów. Skumulowane, dają one bardzo przekonujący obraz nocnej podróży do (swojego własnego) dna i z powrotem - ku właściwej perspektywie. W zgodzie z przyjętą przez Kahna strategią, kulminacyjną (ale nie finałową) częścią "Red Lights" – sercem filmu - jest zdumiewająca, mistrzowsko napisana i zagrana, rozgrywająca się już za dnia, celowo mocno wydłużona (ponad 10-minutowa) sekwencja, w której próbujący odnaleźć żonę bohater, nie odchodząc od telefonu dzwoni w kolejne miejsca: od dworca, przez posterunek policji, po szpitale; z każdą kolejną minutą z coraz większą wiedzą, niepokojem, trzeźwością.
Konwencjonalny - przynajmniej tak to początkowo wygląda - jest punkt wyjścia i role przypisane bohaterom. Wyjeżdżający na urlop skłóceni małżonkowie (trywializując: ona – atrakcyjna, odnosząca sukcesy zawodowe; on – niespełniony, zakompleksiony i wyraźnie zazdrosny o żonę) plus napotkany na ich drodze zbiegły z więzienia, groźny przestępca... I o ile zwykle, w podobnie zawiązujących się historiach, warstwa sensacyjna szybko górować zaczyna nad tą wyjściową, spychając do roli dodatku konflikt bohaterów, który najczęściej przezwyciężony zostaje niejako przy okazji – wraz z mniej lub bardziej emocjonującym przezwyciężeniem konfliktu przychodzącego (terroryzującego) z zewnątrz – o tyle tu, proporcje zostają odwrócone. Sensacyjna część od początku do końca pozostaje na służbie psychologicznego dramatu, co wcale nie umniejsza znaczenia i oddziaływania tej pierwszej.
Przy tym - sięgając po charakterystyczne dla kina gatunkowego rozwiązania Kahn całkowicie zaburza właściwy im porządek: pojawiając się w zupełnie innych proporcjach i momentach, niż można się było tego spodziewać nie tylko wybijają z przyzwyczajeń – wywołując tym samym pewien dyskomfort po drugiej stronie ekranu - ale też potęgują, mocno w "Red Lights" akcentowane wrażenie narastającego chaosu i dezintegracji – utraty kontroli nad zdradzającą swą kapryśną, złą stronę rzeczywistością.
Ta kluczowa część filmu – jego pierwszej, nocnej części – przychodzi tu z trzech stron: od bohatera, którego spojrzenie jest dominujące, a którym jest sfrustrowany mąż, od pierwszych scen popijający po kryjomu, w miarę rozwoju akcji coraz bardziej pogrążający się w pijackim amoku; od niebezpiecznego intruza; wreszcie - ze wspomnianej wyżej nietypowej konstrukcji filmu i jego elementów. Skumulowane, dają one bardzo przekonujący obraz nocnej podróży do (swojego własnego) dna i z powrotem - ku właściwej perspektywie. W zgodzie z przyjętą przez Kahna strategią, kulminacyjną (ale nie finałową) częścią "Red Lights" – sercem filmu - jest zdumiewająca, mistrzowsko napisana i zagrana, rozgrywająca się już za dnia, celowo mocno wydłużona (ponad 10-minutowa) sekwencja, w której próbujący odnaleźć żonę bohater, nie odchodząc od telefonu dzwoni w kolejne miejsca: od dworca, przez posterunek policji, po szpitale; z każdą kolejną minutą z coraz większą wiedzą, niepokojem, trzeźwością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz