niedziela, 30 października 2011

Red Lights, reż. Cédric Kahn (2004)

Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy widziałem film Kahna miałem mieszane odczucia. Był inny, nieprzewidywalny, brawurowo zagrany, ale też wydał mi się nieco pretensjonalny, drażniący w sposobie, w jaki reżyser odchodził od konkretnej gatunkowej tradycji, do której jednocześnie mocno nawiązywał. Obiecywał jedno, oferował coś innego. Oglądany ostatnio – wciąż taki jest, ale teraz to już wyłącznie zaleta. "Red Lights" to trochę neo-noirowy thriller w konwencji kina drogi, a trochę bardziej małżeńska psychodrama o moralistycznym, ale inteligentnym, dalekim od naiwności zacięciu.

Konwencjonalny - przynajmniej tak to początkowo wygląda - jest punkt wyjścia i role przypisane bohaterom. Wyjeżdżający na urlop skłóceni małżonkowie (trywializując: ona – atrakcyjna, odnosząca sukcesy zawodowe; on – niespełniony, zakompleksiony i wyraźnie zazdrosny o żonę) plus napotkany na ich drodze zbiegły z więzienia, groźny przestępca... I o ile zwykle, w podobnie zawiązujących się historiach, warstwa sensacyjna szybko górować zaczyna nad tą wyjściową, spychając do roli dodatku konflikt bohaterów, który najczęściej przezwyciężony zostaje niejako przy okazji – wraz z mniej lub bardziej emocjonującym przezwyciężeniem konfliktu przychodzącego (terroryzującego) z zewnątrz – o tyle tu, proporcje zostają odwrócone. Sensacyjna część od początku do końca pozostaje na służbie psychologicznego dramatu, co wcale nie umniejsza znaczenia i oddziaływania tej pierwszej.

Przy tym - sięgając po charakterystyczne dla kina gatunkowego rozwiązania Kahn całkowicie zaburza właściwy im porządek: pojawiając się w zupełnie innych proporcjach i momentach, niż można się było tego spodziewać nie tylko wybijają z przyzwyczajeń – wywołując tym samym pewien dyskomfort po drugiej stronie ekranu - ale też potęgują, mocno w "Red Lights" akcentowane wrażenie narastającego chaosu i dezintegracji – utraty kontroli nad zdradzającą swą kapryśną, złą stronę rzeczywistością.

Ta kluczowa część filmu – jego pierwszej, nocnej części – przychodzi tu z trzech stron: od bohatera, którego spojrzenie jest dominujące, a którym jest sfrustrowany mąż, od pierwszych scen popijający po kryjomu, w miarę rozwoju akcji coraz bardziej pogrążający się w pijackim amoku; od niebezpiecznego intruza; wreszcie - ze wspomnianej wyżej nietypowej konstrukcji filmu i jego elementów. Skumulowane, dają one bardzo przekonujący obraz nocnej podróży do (swojego własnego) dna i z powrotem - ku właściwej perspektywie. W zgodzie z przyjętą przez Kahna strategią, kulminacyjną (ale nie finałową) częścią "Red Lights" – sercem filmu - jest zdumiewająca, mistrzowsko napisana i zagrana, rozgrywająca się już za dnia, celowo mocno wydłużona (ponad 10-minutowa) sekwencja, w której próbujący odnaleźć żonę bohater, nie odchodząc od telefonu dzwoni w kolejne miejsca: od dworca, przez posterunek policji, po szpitale; z każdą kolejną minutą z coraz większą wiedzą, niepokojem, trzeźwością.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz