piątek, 21 października 2011

Sleeping Beauty, reż. Julia Leigh (2011)

Australijski film będący współczesną wariacją na temat japońskiego opowiadania sprzed półwiecza, opowiedziany w raczej beznamiętnym, chłodnym stylu, przywodzącym na myśl twórczość austriackich autorów, Jelinek, czy nawet - w mniejszym stopniu - Hanekego. Bohaterem opowiadania Yasunariego Kawabaty "Śpiące piękności" z 1961 r. był 67-letni Eguchi, odwiedzający kilkakrotnie nietypowy dom publiczny, w którym starcy spędzali noc z młodymi, uśpionymi dziewczętami. O tych ostatnich Kawabata nie mówił nic; były wyłącznie bierną, nagą młodością, z którą cielesny, czy może quasi-cielesny kontakt – wykluczający penetrację - był dla bohatera opowiadania punktem wyjścia dla ciągu wspomnień i refleksji układających się w gorzką opowieść o starczej samotności, ale również o seksualności i o ciele - tym młodym i tym starym, jego słabości, niemocy, wreszcie śmierci.

W debiutanckim filmie Julii Leigh ta sytuacja zostaje powtórzona i odwrócona jednocześnie, przez co - znając oryginalne opowiadanie - całość ogląda się trochę jak przesunięte w czasie i miejscu, nierzadko fascynujące (choć miejscami może trochę zbyt enigmatyczne) uzupełnienie historii opisanej niegdyś przez Kawabatę. Bez tamtego wyrafinowania, również przewrotności, ale wartościowe już przez sam, wciąż bardzo odważny, a nie zamieniający się w tanią perwersję temat. Przy czym odważny nie za sprawą erotyzmu - którym kuszą plakaty, a którego na dobra sprawę nie ma tu w ogóle - ale ze względu na (piękną) młodość bezpośrednio, na chłodno, konfrontowaną ze (szkaradną) starością, i śmiercią. Bohaterką filmu jest nastoletnia (?) Lucy, dziewczyna, która w swoim sposobie bycia wydaje się być zawieszona między pewną apatią (tytułowa "śpiąca" – ma tu podwójne znaczenie), a wyzwalającą prowokacyjnością, buntem wobec chętnie przedrzeźnianych społecznych norm i konwenansów. Zgoda na przyjęcie roli uśpionej piękności jest dla niej przede wszystkim sposobem (jednym ze sposobów) na przekroczenie tabu, na doświadczenie czegoś innego, czego więcej; jest swego rodzaju aktem transgresji, której finał – bezpośrednio odsyłający do finału opowiadania Kawabaty – otwierając oczy, nie przyniesie bynajmniej spełnienia i satysfakcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz