sobota, 18 lutego 2012

Terapia (2008-2010)

Potrafię zrozumieć popularność, ale sam nie jestem fanem tego serialu i po obejrzeniu 1 sezonu z zobaczeniem kolejnych zwlekałem kilka miesięcy, a następnie kończyłem je oglądać z podobnie mieszanymi odczuciami jak ten premierowy. Między poirytowaniem a zaangażowaniem, wzruszeniem a znudzeniem. "Terapia" z jednej strony wciąż od nowa opowiada o podważaniu, re-definiowaniu pewnych ważnych, interpersonalnych więzi, konkretnie - więzi między pacjentami a ich najbliższymi (niezależnie od tego, jak często by w serialu temu zaprzeczano, w przedstawionym w nim terapeutycznym leczeniu wszystko, co najważniejsze zostaje ostatecznie sprowadzone do szukania "winnego"/"winnej", którym niemal standardowo jest jedno z rodziców pacjenta). Z drugiej jednak - poprzez postawienie oglądającego w sytuacji podglądającego/podsłuchującego intymny świat (trudnych) bohaterów, stopniowo, ale silnie buduje się nową - zastępczą (?) - więź między widzem a postacią, więź będącą po części odbiciem tej powstającej między pacjentem a terapeutą. I jest to wcale ładne, dramaturgicznie mocne, choć sam mechanizm niekoniecznie mi się podoba.

Problemem serialu jest jednak uczynienie pacjenta również z terapeuty - Paula, co tu, komunikując po swojemu słynne bargmanowskie "wszyscy jesteśmy emocjonalnymi alfabetami" jest dość oczywistą próbą złagodzenia etycznie mimo wszystko dwuznacznej (voyeurystyczno- rozrywkowej) fabuły. Przy okazji, w tym miejscu przekształca się "Terapia" w kolejny, symptomatyczny dla nowej telewizji przykład serialu, w którym sposobem na pogłębienie portretu bohatera jest "skandaliczne", przez to atrakcyjne, wysunięcie na plan pierwszy jego dwuznaczności - jeśli lekarz to narkoman, jeśli terapeuta to wymagający pomocy specjalisty...

Co nie jest złe, wciąż przewrotne, ale co w tym konkretnym przypadku szybko okazuje się przerastać możliwości scenarzystów, w epizodach poświęconych Paulowi-pacjentowi kierujących całość ku czasem aż żenującemu terapeutycznemu banałowi (zwłaszcza w - mimo wszystko najlepszym - sezonie 1). Bo też o ile sesje Paula z jego pacjentami napisane są w sposób na tyle błyskotliwy, aby widz był zawsze za bohaterem - zawodowcem (w uważnym słuchaniu), o tyle w sesjach mu poświęconych czyta z niego z łatwością, jak z książki dla dzieci. Jako pacjent Paul niemal całkowicie pozbawiony zostaje swojej wiedzy, jest "nagim" emocjonalnym kaleką (i hipokrytą), co rzecz jasna tłumaczy się brakiem dystansu, gdy przychodzi do własnego ja, własnego zagubienia, własnych frustracji, ale co tu - z tak napisanym, koniecznie czytelnym i przez to łopatologicznym scenariuszem okazuje się być daleko niewystarczające. Sesje Paula z pacjentami - pośrednio również z widzami - jednak w zbyt dużej mierze opierają się na uczeniu ich pewnej uniwersalnej a nieoczywistej wiedzy o (słabym) człowieku, jego samooszukiwaniu się, wypieraniu tego, co trudne do zaakceptowania; wiedzy, która w przypadku bohatera okazuje się ważyć tyle, co krótkoterminowe zaklęcie (oczywiście wciąż można uznać to za przewrotne, ja uznaję to jedynie za głupie).

Ponadto, o ile sesje z pacjentami mają swój koniec - przynajmniej w większości przypadków, przynajmniej częściowy, z jakimś punktem kulminacyjnym - o tyle te Paula, w myśl pomysłu wyjściowego i gwoli oryginalności, ciągną się z sezonu na sezon wciąż od nowa, będąc tym samym (naprawdę wątpię czy zamierzonym) podważeniem przyświecającej reszcie fabuły wiary w mniej lub bardziej zbawienny, prostujący życia a nawet ratujący je - sens terapii. Inna sprawa, że dodając bohaterowi kolejne traumy i emocjonalne zwichrowania (od problemów małżeńskich, przez ojcowskie, synowskie, zawodowe, po urojoną chorobę) scenarzyści nie tylko czynią z niego swego rodzaju "króla popaprańców", ale też unieszczęśliwiając go na siłę, znęcając się nad nim tylko i wyłącznie w imię pomysłu wyjściowego, w imię serii - ostatecznie przekreślają również to, co wcześniej wydawało się stanowić może najważniejszą zaletę* "Terapii", a więc swoją własną empatię.


* inną, już niekwestionowaną zaletą, o której wcześniej nie wspomniałem, a o której wspomnieć wypada jest aktorstwo. Specyfika serialu sprawia, że postacie pacjentów nakreślone są w skomplikowany, niepowierzchowny sposób, i wielu z ich odtwórców potrafi to aż zaskakująco dojrzale wykorzystać. Bardzo dobra aktorsko jest np. Melissa George, którą wcześniej kojarzyłem wyłącznie jako ładną ozdobę kilkunastu drugo- i trzecioligowych filmów gatunkowych, ale te najlepsze, najmocniej zapadające w pamięć role w "Terapii" należą do jednakowo tu znakomitych - Mii Wasikowskiej, Hope Davis i Irrfana Khana; dla nich warto.

2 komentarze:

  1. Mam bardzo mieszane uczucia, co do tego serialu. Po pierwszych odcinkach, które wziąłem na raz i było ok odstawiłem i nie mogłem wrócić. Potem znowu podobna sytuacja. Ciężko się zmobilizować i ocenić czy chcesz oglądać, czy się zmuszasz żeby chcieć. Nigdy mi się to nie zdarzyło. Na ogół wiem co mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. 1 serię uwielbiam, telewizyjne arcydzieło pełne aktorskich odkryć. Żałuję, że zaczęłam oglądać dalej... II serię przerwałam w połowie, jakoś tak wszystko się popsuło.

    OdpowiedzUsuń