Oryginalny tytuł, będący też bardzo w ostatnich latach popularnym określeniem pewnej grupy społecznej, "Young Adult", w pierwszej chwili wydał mi się aż nachalny w swojej - już na starcie oceniającej - dosłowności, ale było to mylne wrażenie. To niejednoznaczny film z równie niejednoznaczną bohaterką, wbrew pozorom wymykającą się wartościującym sądom lekko przypinającym jej etykietkę infantylnej "niedorosłej dorosłej". Ponieważ jednak ona sama nie robi zbyt wiele, aby oceniać ją inaczej, takich ocen nie brakuje. Mavis jest egoistyczna i antypatyczna, a w swoich działaniach, nie zważając na innych, kieruje się logiką narcystycznej nastolatki śniącej na jawie sen o romantycznym happy endzie po latach. To ostatnie jest jednak jak próba wypicia rozlanej herbaty, próba raczej desperacka więc niekoniecznie tylko zabawna.
Powracająca do rodzinnej miejscowości, aby odzyskać względy swojej dawnej szkolnej sympatii, bohaterka jest w stanie nieustannego zawieszenia między dziś a wczoraj, młodością a dorosłością, spontanicznością tej pierwszej, rutyną tej drugiej, ale też między odgrywaną przed innymi pozą spełnionej zawodowo młodej kobiety (z dużego miasta) a zgorzknieniem i samotnością - dobitnie dającymi o sobie znać w tych momentach, w których jest ona tylko sama ze sobą. Ewentualnie z Mattem Freehaufem, "kolegą" z liceum, dawnym szkolnym "koźle ofiarnym", będącym po latach jedyną osobą, w kontaktach z którą pozwoli sobie ona na szczerość. Bo też podobnie jak on, Mavis także jest ofiarą swojej młodości; oboje są przez nią określeni - naznaczeni - i dla obojga wspólne jest, równie silne - choć różnie się przejawiające (on wie, że nie ma powrotu) - przeświadczenie, że to, co najważniejsze, już się wydarzyło; w latach 90-tych.
W przeciwieństwie do np. "Małych dzieci" Todda Fielda nie ma w filmie Reitmana tego równania, w myśl którego dojrzała dorosłość przeciwstawiona zostaje niedojrzałej młodości. Oba człony tytułu postawione są obok siebie na zasadzie paradoksu, ale współistnieją też jako swoje dopełnienia. Pierwsze jest wciąż żywą - pamiętaną - aktywną i nieodłączną częścią drugiego. Jest nią zapewne zawsze i u wszystkich, ale - i ma to wiele wspólnego z niespełnieniem - u pewnych osób jest nią bardziej niż u innych.
W jednej z końcowych scen filmu twórcy usprawiedliwiając (poniekąd) zachowanie bohaterki, jej kryzys, wskazują na traumatyczny i graniczny moment z jej przeszłości, po którym wszystko musiało się zmienić. Ale w sposób mniej dosłowny, a bardzo ładny, uszlachetniają ją już wcześniej. Mavis jest jak upadła królowa balu; gdzieś na styku jej doświadczenia tych dwóch światów - wczesnego narcyzmu i późnej goryczy, popularności i samotności, w doświadczeniu samym w sobie - w kilku pięknych filmowych niuansach - pojawia się u niej dojrzałość, z której ona sama wcale nie musi zdawać sobie sprawy, a która będąc czymś czysto wewnętrznym, osobistym, pozostaje całkowicie niezależna - wolna - od definiującej się społecznie, wśród innych, (tzw.) dorosłości.
miałam opory przed tym film, ale z tekstu wynika że nie potrzebnie, przekonamy się po seansie
OdpowiedzUsuń