Trzy około godzinne nowele (pierwsza, współczesna – znakomita, dwie pozostałe, wybiegające w przyszłość – co najmniej dobre) będące bardzo aktualną i dosadną satyrą na postnowoczesność z jej modami, wygodami, próżnościami, czy – najogólniej rzec biorąc - ze stylem życia współtworzonym i określanym przez technologiczny postęp i oddziaływanie środków masowego przekazu. Publiczne, bo zarejestrowane (samo)upokorzenie jako wciąż przybierająca na sile rozrywka tłumu odbiorców ery Facebooka, YouTube i Twittera. Dystopijna wizja przyszłości, w której codzienność jednostek sprowadzona zostaje do nieustannego odbieranie multimedialnych przekazów. Wulgarność i kicz populistycznych programów w stylu Idola. Media jako władza cynicznie przekształcająca w towar idealistyczny bunt czy właściwą młodości niewinność... Z reguły nie jestem zwolennikiem tego rodzaju zbyt dosłownego (tu już na poziomie tytułu) satyrycznego, zaangażowanego kina. Raz, że jest łatwe w swojej słuszności, a w konsekwencji powierzchowne, co zwykle maskuje kontrowersją i efekciarstwem. Dwa, że częściej stawia tezę przed samą opowieścią. Ale akurat ten film - mini-serial - obejrzałem jednym tchem. Nie jest łatwy ani łopatologiczny. Jest kreatywny, inteligentny, ironiczny i – mimo, że często przerysowany, groteskowy – trafia dokładnie w te miejsca, w które celuje, w rezultacie czego bardziej jednak niepokoi niż bawi. Kolejne części "Black Mirror" ogląda się jak najlepiej napisane odcinki seriali w stylu "Strefy mroku", z tą różnicą, że groza przedstawionego w nich świata już nie tyle wyrasta z kanonu opowieści niesamowitych, co - bezpośrednio - z dziś, tego samego, które daje o sobie znać po uruchomieniu komputera czy włączeniu telewizora.
Świetna rzecz, od wczoraj sobie powtarzam. Mój faworyt to drugi odcinek, pięknie poprowadzone love story. Nic, tylko beczeć;]
OdpowiedzUsuń