Polski tytuł sugeruje komedię romantyczną (angielski, "Late Marriage", w mniejszym stopniu, ale za to głupawy, bezwstydnie zmanipulowany zwiastun w większym), i mimo, że sam film w swoim całokształcie ma z tym gatunkiem tyle wspólnego, co "Dzieciaki" Larry'ego Clarka z teenage love story, jego punkt wyjścia, kolejne - koncentrujące się wokół szukania kandydatki na żonę, małżeństwa... - sceny są jakby wyjęte z tradycji romantycznej komedii: gdyby tylko twórcy zdecydowali się na (kilkakrotnie) luźniejszą konwencję śmiało mogłyby wypełniać one jej fabułę. Jeśli już trzymać się gatunkowych łatek "Ślub mimo woli" to najpewniej komediodramat. W swoim chropowatym, realistycznym stylu, w drobiazgowości obyczajowej obserwacji, w psychologicznej wiarygodności, a również w strukturze (całość to na dobrą sprawę zaledwie kilka długich, świetnie wyreżyserowanych i zagranych obyczajowych scenek) bardzo podobny do tego kina, którym w minionej dekadzie zabłysnęła kinematografia rumuńska.
Operujący bardzo naturalnym absurdem - bo wyrastającym z życiowej głupoty, z krótkowzroczności, z obyczajowych wzorców wymyślonych przez innych, dawno dawno temu - Koshashvili równie naturalnie wydobywa z przedstawionych filmie sytuacji dowcip, co i dramaturgiczny ciężar. Czasem jest w tym bezlitosny. Kiedy w kluczowej (ale nie kulminacyjnej) scenie filmu do mieszkania kochanki głównego bohatera zwala się pół jego rodziny, aby odwieść nieodpowiednią kobietę od spotkań z młodszym od niej mężczyzną, to te początkowo zabawne, chamskie home invasion, w pewnym momencie nieoczekiwanie przekształca się w jedną z najbrutalniejszych scen niefizycznej, emocjonalnej napaści (przemocy), jakie w kinie w ogóle widziałem. I taki jest cały film. Trochę bawi, ale ostatecznie trochę bardziej boli. Można go odczytywać zarówno jako mocno krytyczny, choć złożony, daleki od zero-jedynkowych równań, obraz opresyjnej, bo przestarzałej, bo będącej narzędziem w ręku tradycji w pewnym konkretnym, tu - izraelskim, społeczeństwie, jak i jako już dalece mniej odległy, pesymistyczny portret jednostki uwikłanej w sieć emocjonalnych, rodzinnych oraz kulturowych zobowiązań i/więc ograniczeń. Perła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz