Powrót do dobrej formy po mniej udanym sezonie czwartym. Scenariusz jest przemyślany, zwarty i jak przystało na domykający i podsumowujący sezon finałowy dużo w nim nawiązań do początków serialu, zwykle podporządkowanych tematowi, ale czasem też nostalgicznych. Centralna w konstrukcji kolejnych sezonów odwrócona retrospekcja (nakierowana na przyszłe, finałowe wydarzenia, zwykle zdradzająca (?) ich główną ofiarę) mocno podnosi napięcie już przy okazji otwierającego sezon epizodu – chociaż nauczeni doświadczeniem wszyscy fani dobrze wiedzą, że to nie do końca tak będzie. I wreszcie: konkretyzuje się relacja między parą głównych bohaterek, ustawionych w końcu po jednoznacznie przeciwnych stronach. W czym najważniejsze, że konkretyzuje się motywacja granej przez Glenn Close Patty Hewes, której niejasność, a idąc dalej tajemniczość, przebiegłość, nawet demoniczność, od początku pełniły rolę siły napędowej serialu.
Więź między skontrastowanymi, jednocześnie wrogimi i bliskimi sobie bohaterkami (przemiennie pozostających w relacjach zawodowych partnerek, kata i ofiary, "matki" i "córki"...), mimo że konsekwentnie, od pierwszych epizodów wyrastała na najważniejszy element "Układów", zwykle przedstawiana była jednak w taki sposób, aby wątek ten towarzyszył kryminalnej intrydze stanowiącej temat kolejnych odsłon. Tym razem proporcje zostają odwrócone: towarzyszy, jakkolwiek wciąż bardzo ważna, intryga kryminalna. Wyjątkowo przewrotnie (nawet jak na "Układy") daje to o sobie znać w finałowych epizodach. O ile zwykle Patty wykorzystywała/manipulowała Ellen tak, aby z niewiedzy dziewczyny uczynić ich atut w rozgrywce ze wspólnym przeciwnikiem, o tyle tym razem manipuluje, aby wygrać z Ellen. Sprawa jej nie interesuje.
Jednym z ulubionych, co bardziej charakterystycznych motywów nowych seriali (nowej telewizji) jest atrakcyjnie przedstawiana "feminizacja" - atrakcyjnie, ponieważ ujęta jako źródło konflikt. Portretowanie niestereotypowo ukazanych kobiecych postaci tkwiących w samym centrum mniej lub bardziej nieprzyjaznego im męskiego świata (szowinistycznego jak np. w "Mad Men", lub tradycyjnie patriarchalnego jak w "Big Love"...), i w tym miejscu dążących do swojej realizacji - niezależności. Skupione na "silnych kobiecych osobowościach' "Układy" od początku były dość dobitnym przykładem tego rodzaju "kobiecego serialu", ale dopiero w finałowym sezonie scenarzyści podkręcili tu śrubę do końca.
Patty przedstawiona zostaje jako ofiara męskiej opresyjności, tyranii ojca, skrzywdzona i "uszkodzona" przez nią, ale też zahartowana. Zaś celem jej konfliktu z Ellen staje się zahartowanie dziewczyny. Uczynienie z niej podobnej sobie harpii, nie baczącego na ofiary, bezwzględnego gracza, który potrafi nie tylko przetrwać ale i wygrywać w świecie, którego reguły dotąd ustanawiane były przez płeć brzydszą (nieprzypadkowo zresztą ofiarą w sprawie stanowiącej tło sezonu jest kobieta próbująca przeciwstawić się układom reprezentowanym przez samców). Co jest dla Patty o tyle trudne, że wcześniej jedną z niedoszłych ofiar jej rozgrywek była właśnie Ellen.
W nieuniknionej konsekwencji tak rozwiniętego konfliktu, zmienia się (czy może wraca do punktu wyjścia) stanowisko Ellen. Prostą drogą opozycji staje się ono bardziej "konserwatywne", przez co film przekształca się ostatecznie w konflikt dwóch wizji kobiecości. Posiłkując się skrótem myślowym - tej w spodniach i tej w sukience. Nie jestem pewien, czy finał spodoba się środowiskom feministycznym, ale jest znakomity.
Więź między skontrastowanymi, jednocześnie wrogimi i bliskimi sobie bohaterkami (przemiennie pozostających w relacjach zawodowych partnerek, kata i ofiary, "matki" i "córki"...), mimo że konsekwentnie, od pierwszych epizodów wyrastała na najważniejszy element "Układów", zwykle przedstawiana była jednak w taki sposób, aby wątek ten towarzyszył kryminalnej intrydze stanowiącej temat kolejnych odsłon. Tym razem proporcje zostają odwrócone: towarzyszy, jakkolwiek wciąż bardzo ważna, intryga kryminalna. Wyjątkowo przewrotnie (nawet jak na "Układy") daje to o sobie znać w finałowych epizodach. O ile zwykle Patty wykorzystywała/manipulowała Ellen tak, aby z niewiedzy dziewczyny uczynić ich atut w rozgrywce ze wspólnym przeciwnikiem, o tyle tym razem manipuluje, aby wygrać z Ellen. Sprawa jej nie interesuje.
Jednym z ulubionych, co bardziej charakterystycznych motywów nowych seriali (nowej telewizji) jest atrakcyjnie przedstawiana "feminizacja" - atrakcyjnie, ponieważ ujęta jako źródło konflikt. Portretowanie niestereotypowo ukazanych kobiecych postaci tkwiących w samym centrum mniej lub bardziej nieprzyjaznego im męskiego świata (szowinistycznego jak np. w "Mad Men", lub tradycyjnie patriarchalnego jak w "Big Love"...), i w tym miejscu dążących do swojej realizacji - niezależności. Skupione na "silnych kobiecych osobowościach' "Układy" od początku były dość dobitnym przykładem tego rodzaju "kobiecego serialu", ale dopiero w finałowym sezonie scenarzyści podkręcili tu śrubę do końca.
Patty przedstawiona zostaje jako ofiara męskiej opresyjności, tyranii ojca, skrzywdzona i "uszkodzona" przez nią, ale też zahartowana. Zaś celem jej konfliktu z Ellen staje się zahartowanie dziewczyny. Uczynienie z niej podobnej sobie harpii, nie baczącego na ofiary, bezwzględnego gracza, który potrafi nie tylko przetrwać ale i wygrywać w świecie, którego reguły dotąd ustanawiane były przez płeć brzydszą (nieprzypadkowo zresztą ofiarą w sprawie stanowiącej tło sezonu jest kobieta próbująca przeciwstawić się układom reprezentowanym przez samców). Co jest dla Patty o tyle trudne, że wcześniej jedną z niedoszłych ofiar jej rozgrywek była właśnie Ellen.
W nieuniknionej konsekwencji tak rozwiniętego konfliktu, zmienia się (czy może wraca do punktu wyjścia) stanowisko Ellen. Prostą drogą opozycji staje się ono bardziej "konserwatywne", przez co film przekształca się ostatecznie w konflikt dwóch wizji kobiecości. Posiłkując się skrótem myślowym - tej w spodniach i tej w sukience. Nie jestem pewien, czy finał spodoba się środowiskom feministycznym, ale jest znakomity.
Kurde, a ja wymiękłam po drugim sezonie. Już raczej nie wrócę, chociaż kto wie. Musiałabym jeszcze raz od początku...
OdpowiedzUsuńKilka lat temu jak zaczynałem "Układy" oglądać odpadłem po czterech/pięciu epizodach. W zeszłym roku obejrzałem 4 sezony w tydzień. Ale jak nie przekonałaś się do tego po dwóch sezonach - to jakoś szczególnie gorąco nie namawiam.
UsuńJa w ciągu ostatnich 5 lat od premiery serialu obejrzałem około 20 odcinków czyli niecałe dwa sezony. Nie jest to więc dla mnie tak wciągający serial jak np. "24", ale lubię Rose Byrne i jeśli obejrzę do końca to tylko dla tej aktorki :D
OdpowiedzUsuńBędąc wielkim fanem Jacka Bauera podejrzewam, że żaden serial nie jest tak wciągający jak "24", ale "Układy" to rzecz z zupełnie innej półki. Odmienny sposób opowiadania, budowania napięcia, przez co serial wymaga jednak nieco bardziej "cierpliwego" podejścia. Moim zdaniem - wynagradzanego z nawiązką.
UsuńTeż lubię Rose Byrne, a Ellen Parson to jej zdecydowanie najlepsza rola, więc - choćby tylko dla niej - warto.
Rose Byrne najbardziej podobała mi się w filmach "The Goddess of 1967" (2000) i "Wicker Park" (2004) - za pierwszy z tych filmów zdobyła nagrodę aktorską w Wenecji. W "Układach" rządzi Patty Hewes, natomiast Rose rządzi w tych dwóch wymienionych filmach, jest w nich po prostu rewelacyjna :D
UsuńSzkoda, że nie piszesz na blogu Wong Kar-Waiu, to jeden z mich ulubieńców. Aż chciało by się o nim pogadać (posprzeczać), a ja nie korzystam z fb. Co za pech.
OdpowiedzUsuńTeż w sumie żałuję, chociaż to mój pomysł (i lenistwo). Ale nic straconego - jak już skończę pisać o nim na fb, to zbiorę wszystkie notki i umieszczę w jednym miejscu na blogu. Ze swojej strony również bardzo chętnie o Kar-Waiu podyskutuję.
UsuńPo 3 sezonie musiałem poczekać z półtora roku i nabrać ochoty na dalszy ciąg. I teraz poszło, 2 ostatnie sezony w tydzień. Dobry serial, świetny finał.
OdpowiedzUsuń