środa, 10 października 2012

Kino Wong Kar-Waia - notatki na marginesie


Świat filmów Wong Kar-Waia, choć na służbie sentymentalnego tematu - (prze)stylizowany, a przez to bardzo filmowy, fikcyjny, jest również mocno skupiony na materialnej (trywialnie - materialnej) stronie codzienności. To świat ludzi wśród przedmiotów, łączących ich z rzeczywistością, a często także - przez to, że należących do nich, noszących ich ślad – będących ich swoistym przedłużeniem; z czasem wspomnieniem. Te przedmioty to porzucone w barze klucze, żetony, puszki z przeterminowanymi ananasami, stare ścierki, mydło, pluszowy miś, koc... Ale to również wszystko to, co związane ze stylem - ubiorem, zwłaszcza kobiet (w wybitnym "The Hand" z nowelowego "Eros", bohater, Chang, zna, rozumie Pannę Hua jak nikt inny, ponieważ jest jej krawcem). To także miejsca, w których bohaterowie mieszkają, spotykają się, pracują.

Jak w najbardziej optymistycznym (bajkowym) obrazie Kar-Waia "Chungking Express", który - w swojej drugiej części - jest filmem wręcz ludycznym (czy może wielkomiejsko ludycznym) w sposobie, w jaki reżyser portretuje przedstawioną rzeczywistość: ciasną, pełną ludzi, muzyki, dźwięków, ruchu; żywą, nie alienującą bohaterów (nie do końca), a przeciwnie – stwarzającą czy nawet narzucającą im nowe możliwości. Świat rzeczy pełni tu rolę nie tylko świadka, ale i współuczestnika. Bohaterka filmu, Faye, zbliża się do mężczyzny którym jest zainteresowana - i sprawia, że on zbliża się do niej – nie przez bezpośrednią interakcję, a potajemny kontakt z jego materialnym, ale wciąż osobistym światem (kilkakrotnie włamuje się do jego mieszkanie i nanosi tam swoje poprawki, swoją obecność) i dopiero tą drogą – z nim samym.

Bardzo ładna, przedstawiona trochę mimochodem scena z filmu: grany przez Tony'ego Leunga bohater spotyka w sklepie swoją - związaną już kimś innym – byłą dziewczynę (po odejściu której długo dochodził do siebie). Po krótkiej rozmowie, ona wychodzi na zewnątrz z torba pełną zakupów mówiąc mu, aby to on za nią zapłacił. Te "Ty zapłacisz za moje zakupy" Kar-Wai ukazuje jako coś intymnego i ciepłego zarazem: ładny, czuły gest jako wspomnienie dawnej bliskości.


Żeby nie było za ładnie, w kolejnym, powstałym wkrótce po "Chungking Express", filmie Kar-Waia, "Upadłe anioły", również pojawiają się sceny, w których bohaterka włamuje się (co najmniej dwukrotnie) do mieszkania mężczyzny, którym jest zainteresowana. Ale o ile Faye włamywała się... altruistycznie, o tyle bohaterką "Upadłych aniołów" kieruje już tylko desperacka samotność: przegląda jego śmieci, słucha jego muzyki, a w końcu, w obu scenach, masturbuje się w jego łóżku, za drugim razem jednocześnie przy tym płacząc (i paląc papierosa). To jedno z licznych odbić istniejących między tymi dwoma filmami; podobnymi, choć mającymi się do siebie jak dzień i noc. Po części dosłownie: większość akcji "Chungking Express" rozgrywa się za dnia, "Upadłych aniołów" w nocy. Grana przez Faye Wong bohaterka pierwszego filmu to najbardziej dziewczęca, rozmarzona - a również dynamiczna - kobieca postać z karwaiowego universum, z kolei wspaniała Michelle Reis jest najbardziej w typie femme fatale.

Scena z "Happy Together", gdy po kolejnym rozstaniu kochanków Ho (Leslie Cheung) płacze w ich dawnym mieszkaniu, tuląc do siebie ich koc, jest nawiązaniem do wspominanej sceny z "Upadłych aniołów", gdy płacze Michelle Reis. Kluczowy jest tu nawet nie tyle (nie tylko) płacz, co koc, w obu przypadkach - niemal (?) identyczny.W "Happy Together" płacze też drugi z bohaterów filmu, Lai (Tony Leung). Do dyktafonu swojego przyjaciela, który ten zabierze później do pewnej morskiej latarni, w której "ludzie z problemami uczuciowymi pozbywają się swoich trosk"... Co z kolei powróci echem w "Spragnionych miłości", w postaci opowieści o drzewie, któremu "jak ludzie w dawnych czasach" bohater (znów Tony Leung) powierzy swoją tajemnicę.


"Dni naszego szaleństwa", "Spragnieni miłości" i "2046" to trylogia. "Chungking Express" i "Upadłe anioły" to dyptyk. Do "Chungking Express" mocno nawiązuje Kar-Wai również w "Jagodowych nocach", będących czymś na kształt amerykańskiej wariacji na temat.

Odwoływanie się w kolejnych, wspomnianych filmach do już raz - albo i kilkakrotnie - obecnych sytuacji, scen, obrazów, słów, typów postaci, nie jest w tym kontekście niczym zaskakującym, ale podobne związki, wpisane są w całą twórczość reżysera. Jak w dwóch powyższych przykładach - również w obrazy niebędące ze sobą bezpośrednio związane. W tym sensie jest to twórczość świadomie zamknięta (choć stale się rozrastająca), do pewnego stopnia - żywiąca się sama sobą. Trochę jak stare hongkońskie melodramaty, którym Kar-Wai oddał hołd w swoim pięknym projekcie - "Hua yang de nian hua" [anglojęzyczny tytuł nieznany] akcentując i, co ważniejsze, celebrując wpisaną w te kino powtarzalność (ikoniczną).

Ponadto, przy okazji kolejnych nawiązań niejednokrotnie wychodzi reżyser poza samą fabułę, i "łączy" tyleż jej elementami, co "środkami". Np. swoimi aktorami. W "Dniach naszego szaleństwa", w wątku poświęconym postaciom granym przez Andy'ego Lau i Maggie Cheung nieprzypadkowo ważną rolę odegra budka telefoniczna, która wcześniej była kluczowym elementem sceny zbliżenia bohaterów (granych przez tych samych aktorów) w debiutanckim "Kiedy przeminą łzy". Li Gong wystąpiła u Wong Kar-Waia dwukrotnie. W pierwszym z tych filmów -"2046", jej bohaterka nie rozstaje się z długą, czarną rękawiczką na prawej dłoni (podejrzewa się, że nosi protezę). Z kolei w kolejnym filmie... "The Hand", dłoń granej przez nią bohaterki jest kluczowym elementem fabuły, celebrowanym tak bardzo, jak żadna dłoń, nigdy wcześniej.


Trylogia zapoczątkowana "Dniami naszego szaleństwa", kontynuowana "Spragnionymi miłości" i zakończona "2046" wykonuje koło - zmienia bohatera i wraca do punktu wyjścia. Emocjonalnie naznaczony/kaleki za sprawą odrzucenia przez matkę Yuddy (Leslie Cheung) z pierwszego filmu, nie potrafi związać się z kobietami. Które przyciąga i następnie porzuca. To samo dzieje się z Panem Chow w "2046". W jego przypadku spowodowane jest to niespełnionym związkiem z Panią Chan (Maggie Cheung), która jeszcze jako panna, Su Li-Zhen, była jedną z "ofiar" Yuddy'ego w "Dniach naszego szaleństwa". Ale nie tylko to łączy bohaterów. Co sugeruje Kar-Wai w zakończeniu pierwszego filmu - Su Li-Zhen/Pani Chan ostatecznie okazywała się być też tą najważniejszą kobietą w życiu Yuddy'ego, jego zaprzepaszczoną szansą. Potwierdza to - czy może jeszcze zapowiada - szczególny status, jaki w twórczości reżysera mają bohaterki kreowane przez Maggie Cheung, niejedyną jego muzę, ale tą (zawsze) pierwszą - najważniejszą.

Wong Kar-Wai zaczyna się właśnie od niej. Jego debiut "Kiedy przeminą łzy" to film nierówny, gdyż za bardzo jeszcze naśladujący, w tym przypadku - hongkońskie kino sensacyjne lat 80/90. Kar-Wai jest tam sobą (tym późniejszym sobą), gdy przechodzi z wątku gangsterskiego do miłosnego, i czerpiąc z tradycji melodramatu wprowadza do świata bohatera, graną przez Cheung dziewczynę, której sceny - solo i w duecie - rozwinięte, pogłębione później w "Dniach naszego szaleństwa" są właściwym początkiem tego, co w stylu reżysera najbardziej charakterystyczne - sensualne.

Nowelowa struktura "Popiołów czasu" pozwala na wprowadzenie do fabuły kilku - pozornie równorzędnych - kobiecych postaci, ale przewijający się w krótkich przebłyskach przez całość, a rozwinięty w finale, w najsubtelniejszej scenie "Popiołów..." wątek z utraconą miłością narratora filmu, określoną po prostu jako Kobieta (Maggie Cheung), nie pozostawia wątpliwości, która z półbogiń pełni w tym świecie najważniejszą rolę. Pani Chan ze "Spragnionych miłości" to najbardziej wielbiona przez kamerę bohaterka filmowego melodramatu w całej jego historii [dowód tutaj]. Zaś w "2046" Pani Chan - choć obecna zaledwie w paru kilkusekundowych ujęciach - jest już na granicy wspomnienia i wyobrażenia. Jest fantazmatem, niedoścignionym ideałem, o którym pamięć sprawia, że kolejne pojawiające się w życiu bohatera partnerki - grane przez Ziyi Zhang, przez Li Gong - mogą być tylko niewystarczające, tylko substytutem (nieprzypadkowo Li Gong w "2046" nosi te same panieńskie nazwisko, co Maggie Cheung w trylogii, czyli Su Li-Zhen). 


Kolejne sceny "Spragnionych miłości" w większości zmontowane są w taki sposób, aby sprawiały wrażenie, że rozgrywają się tuż po sobie, po czym - najczęściej dialog - przynosi informację, że między jednym a drugim ujęciem upłynęły dni, tygodnie. W połączeniu ze zmierzającym w poniekąd przeciwnym kierunku, bardzo spokojnym tempem - i rytmem - filmu, również częstymi zwolnieniami, daje to niezwykły, paradoksalny efekt spokojnego podglądania ulotności - pędzącego czasu, symbolicznie odmierzanego przez jeden z obrazowych leitmotivów filmu, jakim jest pojawiające się co jakiś czas pierwszoplanowe ujęcie zegara wskazującego coraz to późniejszą godzinę. W kluczowej mierze to właśnie znakomity, i jako taki - tyleż odczuwalny co dostrzegalny montaż filmu, a nie, jak się może w pierwszej chwili wydawać, jego audiowizualna strona, decyduje o (poetyckiej) intensywności scen między bohaterami. Skrócona przez reżysera (do 15-16 sekund) minuta, którą w jednej z pierwszych scen "Dni naszego szaleństwa" spędzają ze sobą Yuddy i Su Li-Zhen, w "Spragnionych miłości" przekształca się tym samym we wszystkie dni, które spędzają ze sobą i obok siebie Pan Chow i Pani Chan

6 komentarzy:

  1. Uwielbiam, szanuje, podziwiam i pochłaniam kino Wong Kar-Waia. Szczęśliwie wyposażyłem się kiedyś w wydania 2 zestawów jego filmów wydanych przez GF. I chyba niedługo do nich wrócę.
    Z Twojego tekstu wyłania się właśnie świat, takim jak portretuje go Kar-Wai - nieco chaotyczny, w którym człowiek jest zagubiony, czasem samotny - nawet gdy kocha, ale zawsze wszystko się ze sobą łączy w nieprzewidywalną początkowo jedność.

    2046 mógłbym oglądać bez końca, podobnie jak słuchać muzyki z tego filmu. Spragnieni miłości to jeden z ulubionych filmów mojej dziewczyny.

    Po lekturze notatek chętnie wkrótcę zobacze któryś z filmów Wong Kar-Waia - podzielę się wtedy wrażeniami na świeżo

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku napisałem, że z chęcią bym podyskutował o jego filmach, ale gdy już mogę, to czytając całość twoich notatek myślę sobie, że ładnie wszytko w jego kinie złapałeś. Nawet ta forma, na szybko, w krótkich fragmentach jest jak z jego kina.

    Najlepszy fragment, dotyczy montażu w jego filmach. Powiem krótko, to zapłodniło moją wyobraźnie. Trochę o tym myślałem.

    Chciałem wspomnieć o francuskim filmie, który odcisnął piętno na około czterech jego filmach. I tak sobie myślę, czy to jest oczywiste czy nie. Bo ostatnio, przy okazji kolejnego oglądania "Ptaków" miałem podobne olśnienie, że pewien znany film jest jego przeróbko (i nie chodzi o "Szczęki"). I nie wiem, czy odkryłem coś nieoczywistego, czy też na odwrót wiedzą to wszyscy, nie mówią o tym, bo to takie wiadome. Wiesz o jakim francuskim filmie myślę? Jest bardzo znany i popularny (zwłaszcza w czasach swej premiery), ostatnio zresztą widziałem go kilkakrotnie i stąd te domysły.

    Bardzo mnie ciekawi jaki będzie jego kolejny film, bo w "Jagodowych..." doszedł do ściany, pewne tematy po prostu już wyczerpał. Troszkę się cieszę, że przy tym nowym filmie ma współscenarzystów. Może go pchną w innym kierunku. I wciąż liczę, że dojdzie do skutku jego wersja "Damy z Szanghaju", to było by bardzo ciekawe. Spotkanie wschodu z zachodem, azjatyckich aktorów i zachodnich.

    Na koniec powiem, że moim ulubionym z jego filmem są "Spragnieni miłości", a najlepszym "Happy Together".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ten francuski film, o którym wspominasz to "Zeszłego roku w Marienbadzie" Resnaisa? Szczerze mówiąc nie widziałem, ale przy różnych okazjach czytałem o tym sporo, i treściowo mi się właśnie mocno z Kar-Waiem kojarzy (a może nawet zetknąłem się gdzieś z porównaniami wprost, nie pamiętam już). W każdym razie, niedawno, oglądając ponownie Kar-Waia, sięgnąłem po to, ale nie mogłem się przegryźć, coś w nie nastroju byłem, bo wyłączyłem po 15 minutach, włączyłem "Niewierną żonę" Chabrola...

      No i ciekaw jestem, co to za film, o którym wspominasz, jako o przeróbce "Ptaków", bo nic mi się nie kojarzy w tym momencie.

      Usuń
  3. Nie o ten, choć masz racje. Ten też jest istotny, ale nie w tak oczywisty sposób. W jednej książce o Wongu wciąż jest podkreślany wpływ Resnaisa, zwłaszcza sposób ukazywania upływu czasu, przeszłości, wspomnień. Ale to moim zdanie pojawiło się w późniejszych jego filmach, i przypomina trochę ten Marienbad.

    A myślałem bardziej o "Kobiecie i mężczyźnie" Leloucha. Podkrada z tego francuskiego filmu już w "Kiedy łzy przeminą", porównaj scenę końcową z pociągiem i tą z promem. To samo. Później korzystał z pewnego prostego konceptu formalnego, trzy razy w trzech filmach. To nie przypadek. No i Lelouch to lekkość opowiadania, tylko o miłości, tylko piękni ludzi, jakby z katalogu mody. I to jak sobie on poczyna ze wszelkimi gatunkami filmowymi, jakie bierze na warsztat. Cokolwiek zrobi to jest zawszę ten sam Lelouch. Oni dwaj mają bardzo dużo wspólnego, choć Lelouch często jest oglądany z dużym dystansem, a to jednak ważny reżyser. Bądź co bądź, to on stworzył taki typ zdjęci zwanych w światku operatorskim tzw. leluchami.

    Z "Ptakami" też nic, to na razie poczekam, powiedz co sądzisz o moich podejrzeniach co do Leloucha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby odpowiedzieć na Twoje pytanie musiałem najpierw "Kobietę i mężczyznę" obejrzeć. To mój dopiero drugi Lelouch (po całkiem fajnym "Czytadle" z 2007). Ale warto było. Bardzo dobry film. Czasem naiwny, ale i ujmująco subtelny. Sentymentalny bez wstydu. Masz rację, co do tych nawiązań - sporo podobieństw. Nie wiem, co tu jeszcze dodać.

      Jaki inne filmy Leloucha byś polecił?

      Usuń
    2. Koniecznie zobacz raz jeszcze "Kobietę i mężczyznę", ten film dobrze się ogląda raz po raz. Nawet bardziej go doceniłem po kolejnym seansie.

      Hmy, co polecić sam nie wiem. Dużo nakręcił...

      Taki np. "Łobuz" to taka popowa wariacja na temat kina Jean-Pierra Melvilla. Można go nawet nazwać przeróbko jego "Szpicla", ale ze wstawką taneczno-muzyczną. Dziwne kino, i bardzo trudne do oceny.

      Usuń