Twórczość Paula Verhoevena w wyraźny sposób dzieli się na dwie części. Filmy wczesne, powstałe w Holandii, i późniejsze, szerzej znane, realizowane w Stanach. Dla tych drugich, na ogół wpisujących się w ramy kina gatunkowego, właściwy jest pewien nadmiar. Wyolbrzymienie środków wyrazu, często prowokacyjne, z dużą ilością podtekstu, dwuznaczności i na granicy kiczu lub już za nią. Przy czym mowa oczywiście o kiczu w pełni świadomym, mniej lub bardziej wyrafinowanym. Najbardziej charakterystyczne, i wymowne, są pod tym względem "Showgirls" i "Żołnierze kosmosu", ale podobnie rozumiana filmowa perwersyjność to w twórczości Verhoevena - i to w niekoniecznie dużo mniejszym stopniu - również obrazy takie jak "Ciało i krew", "Nagi instynkt" i "RoboCop", najlepsze z tego etapu jego kariery.
W swoich wczesnych, holenderskich filmach jest jednocześnie podobny i bardzo różny. Podobny, ponieważ także jest bardzo dosadny, ale w o tyle odmienny sposób, że tak jak później tworzywem będzie dla niego kino (gatunkowe, hollywoodzkie), jego najpopularniejsze konwencje i schematy, tak tu jest nim, szeroko rozumiana, realność. Wczesny Verhoeven jest pełen naturalizmu. Jest bardzo dosłowny w obrazowaniu, tak cielesności, seksualności czy śmierci, jak po prostu świata przedstawionego, w którym żyją jego bohaterowie - rzeczywistości chaotycznej, pełnej brudu, smrodu i wulgarności, co jednak nie znaczy, że z powodu tych przymiotów definiowanej w jednoznacznie pesymistycznych barwach. Na to jest on reżyserem zbyt przekornym i osobnym. A również, na swój szczególny sposób, rubasznym.
"Keetje Tippel" to wręcz wzorcowy przykład filmu z pierwszego okresu jego twórczości. Powstały w oparciu o pamiętniki holenderskiej pisarki Neel Doff, opowiada o młodej dziewczynie z biednej robotniczej rodziny, wchodzącej w dorosłość w czasach powszechnej nędzy niższych klas społecznych w Amsterdamie końca XIX wieku. Nędza jest tu słowem kluczowym. Wypełniające film jej kolejne obrazy, wychodząc na przeciw zamiłowaniu reżysera do naturalistycznej stylistyki, pozwalają posunąć mu się wyjątkowo daleko w tym kierunku, a tym samym wybrzmieć jego talentowi do niecodziennego obrazowania; przewrotnego, kontrowersyjnego, ironicznego, jednocześnie wulgarnego i wyrafinowanego.
Tu, w całości wygrywanego na silnych kontrastach. I tak na przykład, zestawiając Keetje z jej siostrą, Verhoeven zderza ze sobą dwie sceny; w pierwszej z nich bohaterka czyta powieść Juliusza Verne'a, w drugiej, jej siostra podciera się kartkami wyrwanymi z tej książki. W szpitalu do którego trafia chora Keetje, agonia jednej z pacjentek zderzona zostaje z - mającą swe miejsce w tym samym pomieszczeniu - radosną zabawą i śpiewami jej towarzyszek. Prowadzące ów szpital zakonnice karcą chore za każdy przejaw nagości, ale nie dostrzegają lekarza molestującego pacjentki podczas rutynowych badań, zaś wzrok (głodnej) matki zmuszającej córkę do prostytucji, kieruje się najpierw na okno pokoju, w którym sprzedaje się jej dziecko, potem na mięso na wystawie w sklepie rzeźniczym, obok którego stoi.
Na pewnym poziomie podobne chwyty [nie zdradziłem tych najważniejszych, nie chcę psuć niespodzianki, sam dosłownie oniemiałem w kilku scenach] są oczywiście bardzo proste, ale właśnie z tej prostoty, niejednokrotnie wręcz prostackości, Verhoeven czyni siłę swojego znakomicie zrealizowanego filmu.
To kino mocne, drastyczne, miejscami tak bezpruderyjne, że aż plugawe, a jednocześnie, w ostatecznym wydźwięku nie zmierzające w kierunku wstrząsającej, naturalistycznej opowieści o biedzie i złych ludziach w złych czasach. Niejako na przekór, wręcz odwrotnie. Podobnie jak inne holenderskie, kontrowersyjne przez na swą dosłowność filmy Verhoevena - jak "Tureckie owoce" czy "Spetters" - "Keetje Tippel" to kino pełne witalności i energii. W tym przypadku, w ślad za swoją bohaterką, również bardzo afirmacyjne: młodzieńczo ciekawe życia i świata, czego jego przedstawiona brzydota nie znosi, ale pozostając nieukryta i wszechobecna paradoksalnie jeszcze wzmacnia. Bardzo piękne kino.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz