sobota, 2 listopada 2013

What Maisie Knew, reż. Scott McGehee, David Siegel (2012)

Lubię filmy reżyserskiego teamu McGahee & Siegel. Są lepsze (Suture, Na samym dnie) i trochę gorsze (Niepewność), ale zawsze z pomysłem, niegłupie. Niedoceniane. Tematycznie i gatunkowo bywają mocno zróżnicowane. Ich wczesne filmy wpisywały się w konwencję neo-noir, następne, to już coraz to bardziej obyczajowe historie, ale autorski charakter pisma pozostał charakterystyczny. To twórcy oszczędnie postmodernistyczni. Oszczędnie, ponieważ w nieinwazyjny, nienarzucający się sposób. Dostrzegalny jednak w podejściu do wykorzystywanych przez nich dzieł, gatunków, konwencji. Także w narracjach, jakie swoim filmom przydają. Zdecydowanie najbardziej widoczne było to w ich - jeszcze trochę popisowym, artystycznym - debiutanckim "Suture" z 93 (o którym pisałem krótko kilka postów niżej), inteligentnym, poważnym pastiszu filmu noir, nawiązującym do twórczości Samuele Fullera. Osobiście, najwyżej cenię ich drugi film - przechodzący w melodramat, neo-noir "Na samym dnie" z 2001; remake wyreżyserowanego przez Maxa Ophulsa "The Reckless Moment" z 1949 r., który uwspółcześniając opowiedzianą już wcześniej historię, jednocześnie ją uzupełniał (o wątki, ze względu na obyczajową cenzurę, jedynie sygnalizowane w oryginale), a po części również interpretował i - przynajmniej w moim odczuciu - przewyższał.  

W "What Maisie Knew" McGehee i Siegel sięgają po napisaną w 1897 r. powieść Henry'ego Jamesa i przenoszą jej treść we współczesne realia Nowego Jorku, w sposób, który zresztą ani przez moment nie zdradza XIX-wiecznych korzeni oryginału. To historia siedmioletniej dziewczynki będącej przedmiotem sporu (określenie celowe) jej rozwiedzionych rodziców; historia opowiedziana w całości z jej perspektywy: o rozwoju wydarzeń widz wie tyle, ile zobaczy lub usłyszy za pośrednictwem Maisie, która jest centralną postacią filmu, ale niekoniecznie jego główną bohaterką. Choć obecna w każdej scenie, postać Maisie, jako taka, nie tyle jest nieustannie portretowana (aczkolwiek do pewnego stopnia oczywiście jest), co raczej (współ)ustawia spojrzenie kamery, nakierowane na czworo dorosłych z jej otoczenia: rodziców oraz ich partnerów, wykorzystywanych przez tych pierwszych w walce o prawa do opieki nad dziewczynką. Ta całościowa dziecięca perspektywa z jednej strony pozwala w celny sposób wybrzmieć tej warstwie filmu, w której twórcy pokazują, jak istnieje to dziecko w świecie dorosłych (w tym zwłaszcza - jak instrumentalnie traktowana jest Maisie przez swoich rodziców, i nieinstrumentalnie przez ich partnerów). Z drugiej - wspomagana przez doskonałe, nasycone kolorem, ale nie przekoloryzowane, zdjęcia Gilesa Nuttgensa - przydaje całości ładnej, ciepłej, niejednokrotnie - ciepłej mimo wszystko, atmosfery, która przywodzi mi na myśl "dziecięce filmy" Hirokazu Koreedy (Nobody Knows, Życzenie), podobnie intensywne i drobiazgowe w ukazywaniu rzeczywistości okiem dziecka. Przy tym wszystkim, to po prostu bardzo dobry, zrobiony z sercem, znakomicie zagrany film (przez wszystkich, choć Alexander Skarsgard zaskakuje najbardziej). Gorzko-słodki, nieinfantylny, co się podobnym fabułom nieczęsto zdarza, bardzo czuły i wzruszający. Jak kino familijne trochę inaczej.

2 komentarze:

  1. w końcu porządny film z Julianne Moore - niezbanalizowana, ale też nie nazbyt dramatyczna historia walki (może raczej przepychanki) o dziecko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaciekawiłeś mnie. Muszę sprawdzić filmy duetu McGahee & Siegel. Na pierwszy ogień pójdzie chyba "Niepewność". Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń