W barwnej filmografii Siona Sono Cold Fish (Tsumetai nettaigyo 2010) uważany jest za drugą odsłonę tzw. „trylogii nienawiści”, zapoczątkowanej wybitnym Love Exposure (Ai no mukidashi 2008), a zakończonej mniej udanym A Guilty of Romance (Koi no tsumi 2011). W każdym z tych trzech filmów, nie związanych ze sobą bezpośrednio i czasem bardzo różnych w tonie, fabuła inspirowana była rzeczywistymi wydarzeniami. W Cold Fish ma to swoje odbicie choćby w organizacji czasu akcji, o którym drobiazgowo informują napisy, a który łącznie dotyczy okresu zaledwie dwunastu dni. Jednak w całościowym ujęciu reżysera nie interesuje tu zobrazowanie poszczególnej zbrodni, ale – śmielej i zachłanniej – obraz całej rzeczywistości ukazanej jako coś dzikiego i antyhumanistycznego u swoich podstaw.
W zawiązaniu fabuły, Shamoto, właściciel niewielkiego sklepu z egzotycznymi rybkami, poznaje zajmującego się podobną profesją, ale na większą skalę Yukio Muratę, który pomaga wyjść z kłopotów jego przyłapanej na kradzieży córce Mitsuko. Na tym nie poprzestaje; ceremonialnie przyjacielski, oferuje pracę dla Mitsuko, współpracę dla Shamoto, energicznie i życzliwie napierając niemal błyskawicznie wciąga go w świat swojego biznesu. Jak się równie szybko okazuje, naznaczonego oszustwem, perwersją i zbrodnią.
Odpowiednio do swej treści Cold Fish to film drapieżny i wręcz wyzywająco niesubtelny. Odważny nie tyle w brutalności i dosadności, co w licznych skrajnościach, które pod okiem mniej świadomego twórcy łatwo mogłyby zamienić całość w nihilistyczny kicz, albo po prostu w film jakich wiele – bo temat do nowych nie należy – a które tu zachowują swoją prowokacyjną i drażniącą siłę. Lub ją na nowo odnajdują. Znajduje to swój wyraz zarówno w symbolice filmu (główne miejsce ekranowej jatki, dom będący rodzinną posiadłością Muraty, z wyglądu przypomina opuszczoną chrześcijańską kaplicę; przyozdobiony jest wielkim krzyżem wiszącym nad drzwiami i pełen walających się wokół sakralnych przedmiotów, np. figurki Matki Boskiej, ciężkiej i poręcznej w sam raz, aby roztrzaskać komuś głowę), jak i w charakterystyce postaci, ukazywanych tak, jakby Sono widział ich oczami socjopatycznego bohatera. Optyce sprowadzonej do tego, co najbardziej wyraziste, bez subtelnych niuansów, bo w spojrzeniu Muraty niuanse nie mają znaczenia. Shamoto jest więc niezdecydowany, słaby i roztrzęsiony, jego żona, Taeko, jest skromna i porządna, ale dusi w sobie masochistyczne skłonności, córka jest niebystra i arogancka, a żona i wspólniczka Muraty, Aiko, jest perwersyjna i amoralna w nie mniejszym stopniu niż on.
Sam Murata jest pewny siebie, hałaśliwie serdeczny i wylewny. Jest również bezwzględnym mordercą, skrzywionym w dzieciństwie przez sadystycznego ojca, religijnego fanatyka, ale – choć może się wydawać, że góruje nad otoczeniem i podporządkowuje je sobie wyłącznie za sprawą braku moralnych hamulców, faktu, że rozpoznał rzeczywistość jako królestwo zwierząt i uczynił z tego swoją przewagę – potrafi być też przenikliwy. Jakby widział więcej, bo także to, co niewygodne i ukryte. Gdy podczas spotkania z Shamoto, myśli tego drugiego biegną w kierunku problemów, jakie ma w domu z córką nieakceptującej jego drugiej żony, Murata proponuje w niemal tym samym momencie pracę dla Mitsuko (związaną ze zmianą jej miejsca zamieszkania). Wychodzi mu naprzeciw tak, jakby dobrze wiedział, co siedzi mu w głowie. Podobnie jest podczas pierwszego spotkania w cztery oczy z Taeko, gdy Murata równie szybko, co trafnie odgaduje jej tłumione pragnienia.
W jednym ze swoich wcześniejszych filmów, znakomitym Strange Circus (Kimyô na sâkasu 2005) filmowy horror brał Sono w umowny nawias karnawałowego spektaklu, w myśl którego jednocześnie opowiadał pewien perwersyjny koszmar i – oczyszczając – uwalniał od niego, widzów i bohaterów. Podobna, charakteryzująca się się zwykle daleko posuniętym tematycznym szaleństwem, karnawałowa wrażliwość w ten czy inny sposób właściwa jest i dla wielu innych jego filmów; choćby dla niedawnego Why Don’t You Play in Hell? (Jigoku de naze warui? 2013), czarnej komedii, w której podczas realizacji brutalnego gangsterskiego filmu aktorzy, w imię miłości do kina, wyrzynają się naprawdę. Karnawał jest również w Cold Fish, tyle że tu już bez nawiasu, właśnie w postaci Muraty i jego żony, którzy żyją tak, jakby nie przestawali się bawić. Bez hamulców. W ich morderczym, amoralnym pędzie jest coś z okrutnego, wyzywającego, ale też ekstatycznego w swej dzikości tańca. Oboje niemal nie przestają się śmiać: tak jak śmieją się podczas towarzyskich czy biznesowych spotkań, tak śmieją się, gdy kopulują, trują, mordują, ćwiartują i patroszą zwłoki, a nawet wtedy, gdy sami stają się ofiarami przemocy.
Ostatecznie jednak największa siła filmu Sono nie tkwi w Muracie, ale w Shamoto, jego ofierze i mimowolnym uczniu. Cold Fish długo ogląda się jak zdecydowanie bardziej drastyczną niż zwykle, ale jednak kolejną wariację dobrze znanej historii o everymanie, który spotyka potwora – i który naciskany, poniżany i terroryzowany w końcu wybucha. Shamoto wybucha, co jest do przewidzenia, co w kontekście wcześniejszej akcji filmu jest po prostu kropką nad i, ale kropką o nieprzeczuwanej wcześniej sile rażenia. W znakomicie rozegranym finałowym akcie Cold Fish z brutalnego thrillera przekształca się we wstrząsający, nihilistyczny horror, nie za sprawą większej dawki brutalności, ale intensywności przedstawienia: jak rodzi się zło. Pogardzany za swoją słabość, również przez najbliższych, bohater daje w końcu ujść temu, co tłumione i dwunastego dnia przekształca się w swojego oprawcę, w drapieżcę, który bierze, co chce. Jego transformację Sono ukazuje trochę jak opętanie, tyle że nie pod wpływem obcej siły, ale swojej własnej, jednocześnie z wściekłym jadem na ustach. I na zimno, i racjonalnie. W przeciwieństwie do wcześniejszych partii filmu, w tym finałowym akcie Shamoto nie nosi już okularów, tak jakby już ich nie potrzebował – przejrzał na oczy i zobaczył rzeczywistość taką, jaka jest. Czy może taką, jaką Sion Sono chciał, aby zobaczył. On i widzowie filmu.
W zawiązaniu fabuły, Shamoto, właściciel niewielkiego sklepu z egzotycznymi rybkami, poznaje zajmującego się podobną profesją, ale na większą skalę Yukio Muratę, który pomaga wyjść z kłopotów jego przyłapanej na kradzieży córce Mitsuko. Na tym nie poprzestaje; ceremonialnie przyjacielski, oferuje pracę dla Mitsuko, współpracę dla Shamoto, energicznie i życzliwie napierając niemal błyskawicznie wciąga go w świat swojego biznesu. Jak się równie szybko okazuje, naznaczonego oszustwem, perwersją i zbrodnią.
Odpowiednio do swej treści Cold Fish to film drapieżny i wręcz wyzywająco niesubtelny. Odważny nie tyle w brutalności i dosadności, co w licznych skrajnościach, które pod okiem mniej świadomego twórcy łatwo mogłyby zamienić całość w nihilistyczny kicz, albo po prostu w film jakich wiele – bo temat do nowych nie należy – a które tu zachowują swoją prowokacyjną i drażniącą siłę. Lub ją na nowo odnajdują. Znajduje to swój wyraz zarówno w symbolice filmu (główne miejsce ekranowej jatki, dom będący rodzinną posiadłością Muraty, z wyglądu przypomina opuszczoną chrześcijańską kaplicę; przyozdobiony jest wielkim krzyżem wiszącym nad drzwiami i pełen walających się wokół sakralnych przedmiotów, np. figurki Matki Boskiej, ciężkiej i poręcznej w sam raz, aby roztrzaskać komuś głowę), jak i w charakterystyce postaci, ukazywanych tak, jakby Sono widział ich oczami socjopatycznego bohatera. Optyce sprowadzonej do tego, co najbardziej wyraziste, bez subtelnych niuansów, bo w spojrzeniu Muraty niuanse nie mają znaczenia. Shamoto jest więc niezdecydowany, słaby i roztrzęsiony, jego żona, Taeko, jest skromna i porządna, ale dusi w sobie masochistyczne skłonności, córka jest niebystra i arogancka, a żona i wspólniczka Muraty, Aiko, jest perwersyjna i amoralna w nie mniejszym stopniu niż on.
Sam Murata jest pewny siebie, hałaśliwie serdeczny i wylewny. Jest również bezwzględnym mordercą, skrzywionym w dzieciństwie przez sadystycznego ojca, religijnego fanatyka, ale – choć może się wydawać, że góruje nad otoczeniem i podporządkowuje je sobie wyłącznie za sprawą braku moralnych hamulców, faktu, że rozpoznał rzeczywistość jako królestwo zwierząt i uczynił z tego swoją przewagę – potrafi być też przenikliwy. Jakby widział więcej, bo także to, co niewygodne i ukryte. Gdy podczas spotkania z Shamoto, myśli tego drugiego biegną w kierunku problemów, jakie ma w domu z córką nieakceptującej jego drugiej żony, Murata proponuje w niemal tym samym momencie pracę dla Mitsuko (związaną ze zmianą jej miejsca zamieszkania). Wychodzi mu naprzeciw tak, jakby dobrze wiedział, co siedzi mu w głowie. Podobnie jest podczas pierwszego spotkania w cztery oczy z Taeko, gdy Murata równie szybko, co trafnie odgaduje jej tłumione pragnienia.
W jednym ze swoich wcześniejszych filmów, znakomitym Strange Circus (Kimyô na sâkasu 2005) filmowy horror brał Sono w umowny nawias karnawałowego spektaklu, w myśl którego jednocześnie opowiadał pewien perwersyjny koszmar i – oczyszczając – uwalniał od niego, widzów i bohaterów. Podobna, charakteryzująca się się zwykle daleko posuniętym tematycznym szaleństwem, karnawałowa wrażliwość w ten czy inny sposób właściwa jest i dla wielu innych jego filmów; choćby dla niedawnego Why Don’t You Play in Hell? (Jigoku de naze warui? 2013), czarnej komedii, w której podczas realizacji brutalnego gangsterskiego filmu aktorzy, w imię miłości do kina, wyrzynają się naprawdę. Karnawał jest również w Cold Fish, tyle że tu już bez nawiasu, właśnie w postaci Muraty i jego żony, którzy żyją tak, jakby nie przestawali się bawić. Bez hamulców. W ich morderczym, amoralnym pędzie jest coś z okrutnego, wyzywającego, ale też ekstatycznego w swej dzikości tańca. Oboje niemal nie przestają się śmiać: tak jak śmieją się podczas towarzyskich czy biznesowych spotkań, tak śmieją się, gdy kopulują, trują, mordują, ćwiartują i patroszą zwłoki, a nawet wtedy, gdy sami stają się ofiarami przemocy.
Ostatecznie jednak największa siła filmu Sono nie tkwi w Muracie, ale w Shamoto, jego ofierze i mimowolnym uczniu. Cold Fish długo ogląda się jak zdecydowanie bardziej drastyczną niż zwykle, ale jednak kolejną wariację dobrze znanej historii o everymanie, który spotyka potwora – i który naciskany, poniżany i terroryzowany w końcu wybucha. Shamoto wybucha, co jest do przewidzenia, co w kontekście wcześniejszej akcji filmu jest po prostu kropką nad i, ale kropką o nieprzeczuwanej wcześniej sile rażenia. W znakomicie rozegranym finałowym akcie Cold Fish z brutalnego thrillera przekształca się we wstrząsający, nihilistyczny horror, nie za sprawą większej dawki brutalności, ale intensywności przedstawienia: jak rodzi się zło. Pogardzany za swoją słabość, również przez najbliższych, bohater daje w końcu ujść temu, co tłumione i dwunastego dnia przekształca się w swojego oprawcę, w drapieżcę, który bierze, co chce. Jego transformację Sono ukazuje trochę jak opętanie, tyle że nie pod wpływem obcej siły, ale swojej własnej, jednocześnie z wściekłym jadem na ustach. I na zimno, i racjonalnie. W przeciwieństwie do wcześniejszych partii filmu, w tym finałowym akcie Shamoto nie nosi już okularów, tak jakby już ich nie potrzebował – przejrzał na oczy i zobaczył rzeczywistość taką, jaka jest. Czy może taką, jaką Sion Sono chciał, aby zobaczył. On i widzowie filmu.
Tekst pierwotnie opublikowany na blogu Kinomisja
Za płytę dvd z filmem dziękuję polskiemu dystrybutorowi What Else Films.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz