Skromny
telewizyjny film, u nas właściwie nieznany, tam gdzie znany cieszący
się docenieniem czy nawet swego rodzaju kultem wśród fanów horroru i
okolic. Co nietrudno zrozumieć – jest w nim pomysł, dobry styl (wnętrza,
kolorystyka), nieoczywistość. Bohaterem jest wychowywany przez zaborczą
matkę nastolatek, nieprzystosowany do otoczenia, odrzucany przez
rówieśników. Po tym jak przez przypadek zabija wyśmiewającą go
koleżankę, matka wpada na pomysł, aby przebudować część domu i ukryć
syna w sekretnym pomieszczeniu. Niedługo później rodzicielka umiera,
Ronald wciąż żyje w ścianie, a do domu wprowadzają się nowi lokatorzy...
Kulik umiejętnie wykorzystuje przypisaną filmowi na starcie
ugrzecznioną telewizyjną formułę - akcentuje jej podszytą sztucznością
mieszczańskość, podejrzaną idylliczność rodem z prorodzinnego kina lat
50-tych lub reklamy płatków śniadaniowych. Tytułowy bohater budzi
niejednoznaczne uczucia, jest jak nastoletni Norman Bates w "Domku na
prerii", ale ponieważ Kulik nie demonizuje go jakoś szczególnie także
wtedy, gdy narasta w nim szaleństwo/zło, a z drugiej strony nie nadużywa
melodramatycznej optyki, Roland nawet jako wyskakujący ze ściany creep
pozostaje jedzącym słodycze dzieciakiem w za dużych okularach -
uciekającym w świat wyobraźni pre-geekiem zapowiadającym nadejście
podobnych mu skrzywdzonych dziwaków, którzy, biorąc odwet, zaatakują
kino popularne wraz z końcem lat 70-tych i dekadą następną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz