sobota, 19 stycznia 2019

Gentleman z rewolwerem, reż. David Lowery (2018)

Ładny jest film Lowery'ego, melancholijny i oderwany, nie do końca i niekoniecznie zakorzeniony w kinie gatunku, już raczej, bardziej kreacyjnie, w kinie jako takim. I pod tym względem i tematycznie niedaleko mu do poprzedniego filmu reżysera - "Ghost Story", to w końcu też opowieść o kruchości istnienia i człowieku w czasie. Całość jest czuła, kinofilska, również gwiazdorska, tak jak gwiazdorskie bywały zwykle obrazy z Redfordem, tyle że tym razem to refleksyjne gwiazdorstwo. Kino nierozerwalnie związane jest tu z mitotwórczą energią, witalnością, a w sposób dosłowny z ucieczką. Ucieczkę obrazują dwa oglądane przez bohatera filmy, klasyczny western na małym ekranie, i na dużym - "Two-Lane Blacktop" Hellmana. Motyw filmowej ucieczki wychyla się zza obsadowych wyborów (Sissy Spacek i "Badlands" Malicka, Keith Carradine i "Złodzieje jak my" Altmana, Tom Waits i "Poza prawem" Jarmuscha...). I wreszcie – taki jest też temat brawurowej, retrospekcyjnej sekwencji obrazującej kolejne ucieczki z więzienia bohatera filmu. To kluczowy i najładniejszy moment "Gentlemana z rewolwerem", odpowiednik podróży w czasie w "Ghost Story"; działa magicznie, jakby za pomocą kina udało się na chwilę zaczarować rzeczywistość, uciec przed prawem, uciec przed śmiercią. Oglądałem wzruszony.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz