wtorek, 15 stycznia 2019

Historia z Tajpej, reż. Edward Yang (2015)


W "Historii z Tajpej" architektura wydaje się wchłaniać bohaterów; zarówno ta zewnętrzna, jak i domowa, osobista - sceny otwierające i kończące film zrównują jedną i drugą jako części klamry. W tej pierwszej ona i on oglądają mieszkanie, które zamierzają wynająć; w tej ostatniej ona przechadza się wraz ze swoją pracodawczynią po podobnie pustych pomieszczeniach firmowego budynku, w którym wkrótce rozpocznie pracę.

Pustostan jest dosadnym obrazem kondycji bohaterów, jednak w filmie jest nim każdy inny wizerunek miejskiej przestrzeni. Niezależnie od pustki bądź zagracenia z obrazu zawsze bije modernistyczna sterylność i atrofia.

Obok "Playtime" Jacquesa Tatiego (1967) to może najbardziej "architektoniczny" film, jaki widziałem. Obecność miasta czuć tu nieustannie. Jest przy tym paradoksalne, z jednej strony ciasne, gęsto zaludnione, z drugiej – jednak puste, jakby wypalone, tak jak wypalający się są zastygający w kadrach bohaterowie. Samotność w mieście nie tyle jest u Yanga samotnością w tłumie, co samotnością w ostrych kątach.

Podobnie jak w jego późniejszych filmach, "Terrorystach" (1986) czy "I raz i dwa" (2000), poszczególne sceny filmowane są często zza szyb, żaluzji, sklepowych wystaw, nawet siatki bramki na boisku – daje to wrażenie uwięzienia: w blokach, windach, samochodach, innych pudełkach; firmowe żaluzje stają się kratami.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz