środa, 2 stycznia 2019

The Face Behind the Mask, reż. Robert Florey (1941)

Opowieść o węgierskim imigrancie Janosu, który, oszpecony w pożarze, aby przetrwać schodzi do przestępczego półświatka. B-klasowy film-noir z rysem niesamowitości bijącej z aktorskiej charyzmy, ale i szczególnej urody Petera Lorre'a, aktora znanego najbardziej z tytułowej roli w "M - Morderca" Fritza Langa (1931). Lorre jest tu i prostoduszny i zły, zagubiony i wściekły płynnie przechodzi od po chaplinowsku niewinnej prostolinijności obcego w Nowym Świecie do arystokratycznego wyrafinowania złowieszczo bladego króla przestępców z mocnym europejskim akcentem. Zmienność bohatera jest nierozerwalnie związana z fizjonomią, jakby tracąc twarz i zakładając maskę, tracił również podstawę dla stałej osobowości, co zbliża go do komiksowego bohatera – takiego, powiedzmy, Darkmana lat 40-tych. Film jest adaptacją słuchowiska radiowego i jest to odczuwalne w dialogach, ich formie, ale też w tempie; trwa niespełna 70 minut, a historii starczyłoby na 3-godzinną epicką opowieść o wzlocie, przyjaźni, miłości, gangsterskich porachunkach, zdradzie, upadku i zemście. Nie jest to bynajmniej wadą. Jest tu w skrótach, pulpowej prostocie, w słowach, obrazach, melodramatyzmie i nade wszystko ekspresji Lorre'a coś bardzo jarmarcznego, jakaś zawsze żywa ludyczna energia, kino w formie czystej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz