Jeden z moich ulubionych horrorów lat 80. W punkcie wyjścia podobny do szeregu filmów gatunku w rodzaju "The Crazies" George'a A. Romero (1973), uogólniając - o epidemii ludzkiej wścieklizny, tyle że wygrywający ów motyw w sposób bardziej sugestywny niż przyzwyczaiła norma. Wściekłość jest tu agresją, werbalną i fizyczną, której pod wpływem tytułowego impulsu ulegają mieszkańcy amerykańskiego miasteczka. Ale choć irracjonalne stoi na początku fabuły, sam impuls nie jest niczym więcej niż impulsem: pchającym do złego, jednak nieodcinającym ulegającego mu człowieka od własnego "ja". Bohaterowie nie tracą więc głowy a jedynie hamulce, co jest jednak bardziej niepokojące niż epidemia zombie. Baker rozumie to równie dobrze jak wygrywa: opowiada film nie jak efektowny horror, a gęsty thriller o tym, co wyparte i tłumione, a domagające się ujścia – w przestrzeni niewielkiego miasta, w którym wszyscy się znają (więc również irytują wzajemnie, zazdroszczą, pielęgnują dawne żale), ale też, duszniej, w otoczeniu najbliższych i scenerii rodzinnego domu.
Film jest przekonująco zagrany przez wszystkich (Tim Matheson, Hume Cronyn, Bill Paxton...), a w pierwszej kolejności przez Meg Tilly. Jak często w przypadku tej aktorki przebija z jej bohaterki, Jennifer, jakaś dziewczęca naturalność, niewinność (nieprzypadkowo po raz pierwszy widzimy ją podczas lekcji baletu) i chociaż fabuła przynosi odpowiedź na pytanie dlaczego Jennifer nie poddaje się impulsom, łatwo w to uwierzyć i bez wyjaśnień. Na jakimś poziomie można zresztą spojrzeć na "Impuls" jako na opowieść o walce o zachowanie niewinności bohaterki; począwszy od prologu, gdy odbiera pełen jadu i wściekłej rozpaczy telefon od ukochanej matki, po konsekwentny, satysfakcjonujący finał.
Za zdjęcia odpowiada amerykański operator Thomas del Ruth, znakomity w fotografowaniu małomiasteczkowych przestrzeni i ich okolic ("Stand by Me" Roba Reinera, "Fandango" Kevina Reynoldsa).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz