Niezmiennie piękny i paradoksalny: jednocześnie zjadliwy i czuły. Tytułowe miejsce akcji i pielgrzymki po cud - jak świat w pigułce. Hausner przygląda się bohaterom z dystansu, trochę jak badacz socjolog, odnotowuje śmieszność ich zachowań, rytuałów, słów konsekwentnie brzmiących jak slogany. Nawet, gdy grana przez Sylvie Testud cudownie (?) ozdrowiała (?) Christine opowiada o lepszym życiu, które się dla niej zacznie, brzmi to nieco sztucznie, jak coś zasłyszanego; podobnie powtarzane przez księdza pocieszenie o uzdrowieniu ducha a nie ciała, jak truizmy w które się wierzy-nie wierzy. Ozdrowiała Christine na koniec wycieczki dostaje nagrodę dla najlepszego pielgrzyma; wcześniej, w restauracji, kelnerzy przystają przy jej stoliku i biją brawo, zupełnie jakby wygrała los na loterii albo przyjęła oświadczyny kawalera; zawistne współtowarzyszki pytają dlaczego akurat ona i wypatrują powrotu choroby i inwalidzkiego wózka. Jeśli "Lourdes" jest światem w pigułce, to kondycja ludzka jest w nim kondycją małostkowego turysty, wiara wiarą przekupki stojącej w kolejce po cud jak po modne ciuchy na wyprzedaży. Film sprawia czasem wrażenie, jakby Hausner była o krok od szyderstwa ze swoich bohaterów, ale jest wręcz przeciwnie. W zakończeniu Christine patrzy na ten małostkowy świat z wzruszeniem, oddycha, jakby miało jej braknąć tchu. Muzyczną ilustracją dla wspaniałej finałowej sceny jest śpiewany na parkiecie przebój italo disco La Felicita, niespodziewanie adekwatny, bo słychać w nim piękno życia, kiczowate, przaśne, niedoskonałe, ale tym bardziej przekonujące. To zresztą dość charakterystyczne dla iluminacyjnych historii, że najwięcej prawdziwego znajdują w ubóstwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz