Po pierwsze: Nibylandia jako stan umysłu wykorzystanego dziecka, przez lata żyjącego w kłamstwie. Nibylandię opuszczają w dokumencie Reeda dwie ofiary Jacksona, już jako dorośli mężczyźni, ojcowie rodzin, trudną drogą przyznając przed sobą i światem, że zostali skrzywdzeni. Po drugie: Nibylandia jako stan umysłu reszty, zbiorowa hipnoza i zasłona skrywająca drapieżność medialnego bóstwa. Jeśli spojrzeć z dystansu, tj. spoza Nibylandii, Jackson jawi się tu niczym bezkarny złoczyńca z noirowej fabuły w jej najbardziej przejaskrawionej odsłonie. Ma wpływy, pieniądze, miłość mediów i tłumów; ma nawet upiorny wygląd stygmatyzujący go jako niebezpiecznego freaka, niczym Żółtego drania z komiksu Franka Millera albo Człowieka-pingwina z filmu Tima Burtona. Koncentrujący się na relacji Jacksona z jego ofiarami, film Reeda pomija jego biografię, kwestie rasowe, problemy z kolorem skóry i operacjami plastycznymi. Pomija, jakby rozumiał albo zakładał, że biografia i ekscentryzmy gwiazdora istniały (i istnieją) również jako tematy zastępcze, część zasłony, nibylandzkich czarów. Pozbawiając swoją opowieść o drapieżniku i jego ofiarach tych kontekstów, Reed przynajmniej odbiera im ich mącącą siłę. Jackson nie jest Piotrusiem Panem, ale bóstwem z MTV, któremu matki - jedna z Ameryki, druga z Australii - składały w ofierze, do łóżka, swoje kilkuletnie dzieci. Wczoraj. Dziś młode pokolenie nie jest w stanie pojąć, jak mogły pozwolić, aby dzieci spały w łóżku z Jacksonem. Ale matki nie wiedziały, były pod wpływem nibylandzkich czarów, snu o lepszym życiu; uwiedzione królem popu, który, jak w bajce, był przecież niewinny i bogaty. I podobnie jak ich dzieci, do jakiegoś stopnia może wciąż są uwiedzione. Jest coś schizofrenicznego w matce z Ameryki, która opowiadając o latach, gdy wraz z synem wpadła w sidła pedofila, nie potrafi wspominać tych lat inaczej niż z ech, rozrzewnieniem.
Oglądałem jednym okiem, ale na tyle trzeźwo, by skomentować wypowiedzi matek, które wystąpiły w dokumencie. Z jednej strony nie chce mi się wierzyć, że nie wiedziały gdzie i po co posyłają dzieci. Z drugiej strony to jest jeszcze kurde straszniejsze. Ale dziwne jest to (apropo “neverlandu” i hipnozy), że w latach świetności Jacksona, przynajmniej w Polsce, gros głosów komentujących muzyka dotyczył jego dziwactw, a nie przypuszczeń o pedofilie. Zawsze był freakiem, wybielał skórę, mieszkał z małpą, był zniewieściały, ale inne sprawki jakoś nie mogły zaistnieć w naszej świadomości. Nie wiem z czego to wynikało, może z tego wszystkiego o czym wspomniałeś. Specjalnie powtórzyłem sobie “Delirious” Eddiego Murphy’ego, bo pamiętałem, że i z Jacksona Murphy sobie używał . Owszem, żarty były, dobre, naprawdę w punkt, ale Eddie jako komik tylko go parodiował, jego głos, zachowanie na scenie i właśnie zniewieściały styl.
OdpowiedzUsuń